2 kadencja, 88 posiedzenie, 2 dzień - Poseł Maria Dmochowska

2 kadencja, 88 posiedzenie, 2 dzień (12.09.1996)


16 punkt porządku dziennego:
Pierwsze czytanie rządowego projektu ustawy o służbie medycyny pracy (druk nr 1708).


Poseł Maria Dmochowska:

    Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Jesteśmy świadkami kryzysu finansowego i organizacyjnego polskiego systemu ochrony zdrowia. Kryzysem tym również, i to w szczególny sposób, została dotknięta przemysłowa służba zdrowia - podkreślam: w szczególny sposób - ponieważ dodatkowo obciążyły ją skutki transformacji gospodarczej. Wiele zakładów przemysłowej służby zdrowia zostało już zlikwidowanych ze względów ekonomicznych. Coraz większe grupy pracownicze, zwłaszcza zatrudnione w zakładach prywatnych, nie są w ogóle objęte żadną formą opieki profilaktycznej, wymykają się jej. Zresztą i w okresie rozkwitu przemysłowej służby zdrowia zajmowała się ona w znacznie większym stopniu leczeniem niż działalnością profilaktyczną i również nie obejmowała wszystkich grup pracowniczych, koncentrując się raczej na wielkim przemyśle. Ochrona człowieka w środowisku pracy jest w Polsce właściwie od dawna niezadowalająca i dlatego Klub Parlamentarny Unii Wolności z zadowoleniem i z na-dzieją na poprawę istniejącego stanu rzeczy przyjął projekt ustawy o służbie medycyny pracy. I tutaj uwaga, która bardzo dobrze koresponduje z wypowiedzią i zastrzeżeniami pana posła Pawlaka. Mamy pytanie, poważne pytanie: Dlaczego jest to projekt wyłącznie o służbie medycyny pracy, a nie o ochronie człowieka w środowisku pracy, jak to było planowane jeszcze kilka lat temu? Byłaby to regulacja znacznie szersza, obejmująca znacznie większy pakiet zagadnień i z większą korzyścią dla pracujących. Jest jednak tak, jak jest.

    Pół roku temu przyjęliśmy w Sejmie nowelizację Kodeksu pracy, wprowadziliśmy do niego szereg zapisów o ochronie zdrowia młodocianych, kobiet, bezpieczeństwie i higienie pracy. Znowelizowany Kodeks pracy nakłada na pracodawcę obowiązek ochrony zdrowia i życia pracowników w celu zmniejszenia ryzyka zawodowego. Pracodawca, co już koledzy mówili, jest m.in. zobowiązany do przeprowadzenia na swój koszt badań czynników toksycznych oraz badań profilaktycznych pracowników: wstępnych, okresowych i innych. Powołanie służby medycyny pracy powinno umożliwić właściwą realizację tych ważnych dla pracowników obowiązków pracodawcy.

    Pozytywnie należy ocenić różnorodność form organizacyjnych ujętych w projekcie. Służbą medycyny pracy mogą się zajmować zakłady powołane przez wojewodę, utworzone przez pracodawcę, prywatne i każde inne, o najrozmaitszych strukturach, w dużym stopniu merytorycznie niezależne - przynajmniej tak powinno być - od organu założycielskiego i od kontraktującego w nich usługi pracodawcy. Jest to naprawdę wzór do naśladowania dla obecnej publicznej służby zdrowia podległej wojewodom, mającej ciągle niezwykle skostniałe struktury. Pracodawca płacąc będzie miał możność swobodnego zawierania kontraktu z każdą jednostką, w której lekarze będą mieli odpowiednie kwalifikacje. Jest to właśnie ta elastyczność rozwiązań, jest to do przyjęcia i jest to możliwe do stosowania teraz i po reformie.

    Nie do końca jednak zostało w ustawie wyjaśnione, kto za co płaci, ile ma być w tym udziału pracodawcy, ile budżetu, ile z przyszłych ubezpieczeń, ile np. dodatkowych instytucji ubezpieczających od ryzyka wypadku. I jest to istotny brak w projekcie, który - to widać - przygotowywali doświadczeni specjaliści z dziedziny medycyny pracy, prawnicy, bo jest spójny prawnie. Zabrakło tam jednak troszkę udziału menedżerów.

    W tym miejscu nasuwa się uwaga. Obecnie badania okresowe wstępne oraz inne zadania związane z profilaktyczną opieką zdrowotną nad pracownikami, studentami, uczniami wykonują często lekarze innej specjalności niż specjalności związane z medycyną pracy, np. interniści, którzy dzięki wieloletniemu doświadczeniu, ukończonym kursom i samokształceniu zdobyli odpowiednie kwalifikacje, nieraz na bardzo wysokim poziomie; nie są jednak formalnie specjalistami z medycyny pracy. Wyrażam pogląd - bardzo to chciałabym podkreślić - że należy w nowym układzie pozostawić im możliwość dalszego wykonywania zadań ujętych w tej ustawie, określając jednak w odpowiednim rozporządzeniu, jakimi szczególnymi grupami pracowników nie mogą się zajmować, np. zatrudnionymi w warunkach szkodliwych, niebezpiecznych, w ekspozycji na czynniki toksyczne, wibracje, promieniowanie jonizujące, w ogóle w przemyśle ciężkim itd. Tych pracowników oczywiście należy pozostawić pod opieką specjalistycznego pionu medycyny pracy, ale jeśli chodzi o pozostałe gałęzie - usługi, handel, szkolnictwo - mogą nadal, i to z korzyścią, wypełniać zadania właściwe dla medycyny pracy również lekarze innej specjalności - mający odpowiedni staż i doświadczenie.

    Nie może być tak, by medycyna pracy pozbywała się często znakomicie wykształconych i doświadczonych lekarzy, zwanych obecnie lekarzami zakładowymi, tylko z powodu braku odpowiedniego dokumentu potwierdzającego ich kwalifikacje. Tak powinno być przynajmniej w pięcioletnim okresie przejściowym i to należy w projekcie uwzględnić. Zwykle ci lekarze mają pierwszą pracę np. w szpitalu, a drugą, dodatkową, doskonale wypełniają w tych zakładach. Nie należy ich pozbawiać tej pracy. Problem ten istnieje już w tej chwili i jest to bardzo źle odbierane w środowisku - i słusznie.

    Przewidziane w ustawie oddzielenie zadań profilaktycznych od leczenia ma ogromne znaczenie dla właściwego funkcjonowania służby medycyny pracy. Dlatego też nie w pełni rozumiem, co w praktyce będzie oznaczał zapis w art. 6: prowadzenie działalności leczniczej w zakresie patologii zawodowej. Rozumiem, że odnosi się to tylko do instytutów medycyny pracy i wojewódzkich ośrodków, ale czy na pewno? Przez tę furtkę bowiem do każdej podstawowej jednostki medycyny pracy wkradnie się normalne, rutynowe lecznictwo, i to kosztem profilaktyki oraz kieszeni pracodawcy. Jasne jest, że nacisk pracowników na terapię będzie duży i trafi również na naturalną chęć lekarzy do leczenia. A leczenie, co podkreślają w uzasadnieniu autorzy projektu, ma się odbywać poza jednostkami medycyny pracy, nie na koszt pracodawcy, a raczej na zasadzie ubezpieczeń powszechnych czy innej, obecnie istniejącej formy. Zapis w tej sprawie jest niejasny, a pojęcie patologii zawodowej mało sprecyzowane, gdyż wszystko nią może być.

    Należy bardzo uważać, by nie mnożyć kosztów, w tym leczenia i rehabilitacji, poza obowiązkami wynikającymi z Kodeksu pracy w odniesieniu do pracodawców, bo może to doprowadzić do znacznego zwiększenia kosztów produkcji, do podwyższenia kosztów produkcji, z wszystkimi tego konsekwencjami dla całego społeczeństwa.

    Chciałabym również zgłosić pewne zastrzeżenia do art. 7. Wyliczane są w nim podmioty, z którymi służba medycyny pracy ma ustawowy obowiązek współdziałania. Nie została w tym katalogu uwzględniona sprawa ogromnej wagi - obowiązek wzajemnego przepływu informacji między jednostkami medycyny pracy a pozostałymi zakładami opieki zdrowotnej, tymi, w których może i ma się leczyć każdy pracownik. Jednostki medycyny pracy, sprawując profilaktyczną opiekę nad pracownikami, powinny mieć ustawowy obowiązek informowania - za pośrednictwem tegoż pracownika - odpowiednich zakładów opieki zdrowotnej o wynikach wykonywanych badań, obserwacji, zagrożeniach występujących w środowisku pracy, stwierdzonych zmianach patologicznych. Powinny mieć również obowiązek informowania, i to niezwłocznego, pracownika o wszelkich odchyleniach od normy w jego zdrowiu. Wynika to m.in. z zapisów w Kodeksie pracy. Jest to bowiem obowiązek pracodawcy, który z oczywistych powodów musi być scedowany na lekarza. Trudno zrozumieć, z jakiego powodu oddzielając, i to słusznie, blok działalności profilaktycznej od leczenia, zaniechano wprowadzenia niezbędnego przepisu ustawowego o obowiązku przepływu informacji między obydwoma pionami medycyny, czyli między pionem medycyny pracy a innymi zakładami ochrony zdrowia.

    W procesie pracy w stosunku do lekarza zakładowego, jak to dawniej mówiliśmy, a niedługo - lekarza podstawowej jednostki służby medycyny pracy, w relacji człowiek-pracownik istnieje albo symulacja - ale tu nie będzie potrzebna, bo przecież druki L-4, czyli orzecznictwo lekarskie, będzie i tak w rękach powszechnego systemu - albo, częściej, nieraz z uwagi na lęk przed utratą korzystnego stanowiska pracy, dysymulacja. A już u lekarza rejonowego pacjent nie będzie dysymulował, dlatego że on tam chce wzmocnić swoje zdrowie. I wzajemny przepływ informacji tu nieraz jest bardzo korzystny. Znam wypadki, kiedy ludzie po niedawno odbytej rehabilitacji pozawałowej szli do bardzo ciężkiej pracy ukrywając ten stan w zakładzie, a to można zrobić.

    Dotychczasowa ekskluzywność, nazwałabym to tak, medycyny przemysłowej była możliwa m.in. dlatego, że zajmowała się również leczeniem, i to wszystkich możliwych chorób pracownika, a więc mogła nikogo o niczym nie informować. Obecnie tę niekorzystną izolację należy zmienić, by nie dublować badań i dać możność lekarzowi rodzinnemu czy innemu wglądu we właściwości środowiska zawodowego pacjenta, bo ma ono niemały wpływ na stan jego zdrowia.

    Odeszliśmy już od czasów, gdy utajniano większość zagrożeń występujących w środowisku pracy. Cenzura obejmowała nawet prace naukowe publikowane w specjalnych periodykach. Jako lekarz hematolog leczyłam chorych po napromieniowaniu z jednostek wojskowych usytuowanych koło Łodzi - może nie zdradzam tajemnicy państwowej - i nie wiedziałam, z jakim rodzajem promieniowana miałam do czynienia. W tej chwili oczywiście takie zjawisko nie istnieje. A więc wszyscy muszą mieć odpowiednią informację.

    Klub Parlamentarny Unii Wolności wnosi o przekazanie projektu ustawy do odpowiednich komisji do dalszej pracy. Dzięki nowej ustawie będzie można wiele zmienić na lepsze w systemie opieki zdrowotnej nad pracownikami, pod warunkiem pewnych ulepszeń, m.in. tych, o których wspomniałam. (Oklaski)


Powrót Przebieg posiedzenia