5 kadencja, 10 posiedzenie, 1 dzień (15.02.2006)
2 punkt porządku dziennego:
Informacja Ministra Spraw Zagranicznych o zadaniach polskiej polityki zagranicznej w 2006 r.
Poseł Bronisław Komorowski:
Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Panie Ministrze! Trudno oprzeć się wrażeniu, słuchając wypowiedzi pana ministra Stefana Mellera, że mamy do czynienia z wystąpieniem człowieka głęboko przekonanego do swoich racji, sprawnego, profesjonalnego dyplomaty, który jednak skutecznie stara się zatrzeć wrażenie i zlikwidować własną doskonałą wiedzę o tym, że jest ministrem rządu, którego zaplecze w ogromnej swojej większości myśli zupełnie inaczej niż on. Robi to takie wrażenie, jakby chciał pan minister zapomnieć o tym, że znaczna część prominentnych bardzo przywódców PiS głosowała przeciwko akcesji Polski do Unii Europejskiej, że w zapleczu rządu są siły polityczne zdecydowanie niechętne integrowaniu się Polski ze światem zachodnim - światem polityki, gospodarki i światem wartości.
Trochę współczuję panu ministrowi, aczkolwiek też podziwiam pewien kunszt dyplomatyczny. Ale ten kunszt dyplomatyczny według mnie poszedł za daleko, bo w wystąpieniu pana ministra spraw zagranicznych zabrakło, pewnie właśnie ze względu na trudności w komunikowaniu się z zapleczem politycznym rządu, paru bardzo istotnych elementów, takich na przykład, jak stosunek rządu i działania związane z wejściem Polski czy przygotowaniem Polski do podjęcia decyzji o wejściu do strefy euro, takich na przykład, jak kwestia właśnie obecności żołnierzy polskich w Iraku, przedłużenia tej misji o rok i zapowiedzi, świeżej jeszcze, pana prezydenta w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych dotyczącej możliwości przedłużenia o kolejny rok. Wydaje się więc, że było to wystąpienie raczej adresowane do korpusu dyplomatycznego niż do Polaków, którzy zapewne bardziej są zainteresowani kwestiami, które budzą namiętności, budzą emocje, ale budzą także nadzieje i którymi pewnie przeciętny Polak także żyje. Perspektywa strefy euro jest problemem bardzo istotnym i warto chyba dzisiaj rozpocząć taką debatę ze społeczeństwem, jednak trzeba komunikować się ze społeczeństwem, a nie tylko z korpusem dyplomatycznym.
Cieszę się natomiast, że pan minister jako przedstawiciel rządu, którego zaplecze - siły polityczne go tworzące - bardzo lubi deprecjonować dorobek III Rzeczypospolitej, zapowiada radykalne przemiany, rewolucję w każdym obszarze, także w obszarze polityki zagranicznej, ma swój bardziej wyważony pogląd na te kwestie, że przedstawił pan pozytywny bilans dokonań Polski po roku 1989 i że uznał pan za wskazane podkreślić to wszystko, co jest i co powinno być przedmiotem polityki opartej o zasadę kontynuacji. Dotyczy to także głębokiej potrzeby zaangażowania Polski w postęp i pogłębienie procesu integracji europejskiej. Mamy przecież do czynienia z kryzysem w tym obszarze, kryzysem procesu integracji europejskiej, mamy do czynienia ze sporami w ramach Unii, mamy do czynienia z niejasną sytuacją co do problemu właśnie postępu integracji. To była wielka dyskusja dotycząca m.in. konstytucji europejskiej, ale także budżetu europejskiego. Warto wiedzieć, z jaką strategią, jeśli chodzi o pogłębienie procesu integracji europejskiej, idzie polski rząd - z takim zapleczem, jakie ma.
Oczywiście trzeba się zgodzić w pełni z oczywistymi stwierdzeniami, ale warto je też podkreślić, że przywódcą świata zachodniego pozostaną Stany Zjednoczone. Polsce winno zależeć na jak najszybszych, ale i najlepszych, najbardziej zrównoważonych partnerskich relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Polska uczyniła już wiele, aby uzyskać opinię wiarygodnego sojusznika Stanów Zjednoczonych, i to sojusznika nie tylko na czas dobrej pogody w polityce, ale i na te czasy trudne. Trzeba pamiętać, że to jest istotny kapitał, którego nie można roztrwonić, a odnosimy wrażenie, że brakuje w działaniach rządu determinacji odnośnie do uzyskania pogłębienia akceptacji społeczeństwa polskiego, także dla kosztów, które wiążą się z tym pogłębionym sojuszem polsko-amerykańskim. Polska oczywiście powinna nadal pozostawać żywotnie zainteresowana trwałością więzów transatlantyckich. Przemawia za tym nasza historia, doświadczenie historyczne, także geografia. Jedność Zachodu i podtrzymanie jego znaczenia w świecie winny mieć dla nas kluczowe znaczenie, stąd oczywiście akceptacja co do naszej gotowości umacniania roli Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ale chciałbym wiedzieć, jaki jest pomysł na rolę Polski w pogłębieniu współpracy transatlantyckiej, z jaką misją my chcemy funkcjonować jako członek NATO i członek Unii Europejskiej, a jednocześnie sojusznik Stanów Zjednoczonych.
Podstawową i zasadniczą sferą aktywności polskiej polityki zagranicznej musi oczywiście pozostawać Europa. Powinniśmy więc unikać sytuacji, w której musielibyśmy dokonywać wyboru między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Żywotne polskie interesy polityczne i gospodarcze, ale i cywilizacyjne, rozstrzygają się w Europie. Cieszy oczywiście taki punkt widzenia ministra spraw zagranicznych, ale nie jestem pewien, czy jest to punkt widzenia podzielany przez zaplecze polityczne rządu, czy rzeczywiście tam zaplecze polityczne czy te siły polityczne tworzące rząd lokują polskie nadzieje. Jest postęp w tym zakresie ewidentny, od wypowiedzi zdecydowanie niechętnych Unii Europejskiej do polityki potwierdzenia tego, że w żywotnych sprawach interesów polskich właśnie Unia Europejska jest elementem wspierającym nasze oczekiwania, nasze dążenia. Dotyczy to zarówno kwestii polityki energetycznej, jak i kwestii oddziaływania na sytuację na wschód od Polski. To jest początek, ale musi tutaj panować jasność. Musi panować jasność, czy rzeczywiście rząd jako całość, czy rzeczywiście rząd razem ze swoim zapleczem politycznym tak myśli, bo mamy sygnały sprzeczne, wypowiedzi zdecydowanie przeciwne. Widać, że toczy się jakaś walka wewnątrz tego systemu władzy, i mamy nadzieję, że dobro zwycięży.
Oczywiście musimy pamiętać także o budowie pewnego europejskiego patriotyzmu. Warto się odwoływać na przykład do wypowiedzi, myśli, przemyśleń, doświadczenia życiowego wielkiego Polaka Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który mówił wyraźnie o możliwości łączenia polskiego i europejskiego patriotyzmu. Dedykuję te przemyślenia właśnie zapleczu politycznemu rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Jeśli chcemy Europy rzeczywiście solidarnej, to musimy opowiadać się za Europą wspólnotową. Dlatego gotowi jesteśmy inwestować w spoistość i skuteczność europejskiej polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i obrony. A to oznaczać powinno naszą gotowość do przekreślenia niektórych sformułowań używanych przez siły dzisiaj tworzące rząd, że nie jesteśmy zainteresowani wspólną polityką zagraniczną, wspólną polityką obronną Unii Europejskiej. Trzeba się do tego przyznać, trzeba mieć odwagę zmienić zdanie w pełni, a nie tylko półgębkiem.
Stosunki z najważniejszymi partnerami w Unii wymagają naszej stałej dbałości i aktywności. Naszym najważniejszym partnerem w Unii Europejskiej były i są Niemcy, z wszystkimi obciążeniami natury historycznej. Ostatnie lata przyniosły szereg napięć. Dotyczy to kwestii pomysłu budowy w Berlinie Centrum przeciwko Wypędzeniom, dotyczy to także roszczeń niemieckich wysiedleńców oraz antyamerykańskiej linii polityki kanclerza Schrödera. Zmiana rządu w Berlinie oznacza szansę na nowy początek. To też wymaga pewnej pracy na poziomie nie tylko relacji polsko-niemieckich, ale także wewnątrz Polski, aby budować przekonanie, że ten sojusz jest sojuszem wzmacniającym polską pozycję zarówno wobec Unii Europejskiej jako całości, jak i wobec krajów takich jak np. Rosja, pozostających poza Unią Europejską.
Warszawie powinno też zależeć na jak najlepszych relacjach z Paryżem. Pan minister o tym mówił; jak wiadomo, był ambasadorem, Francję zna jak mało kto w Polsce. Jest tu pytanie o przyszłość Trójkąta Weimarskiego, o ile on odżyje, o ile może odegrać jeszcze istotną rolę w dyskusji o przyszłości procesu integracji europejskiej.
Warte podkreślenia jest także znaczenie współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej i współpracy bałtyckiej, ze szczególnym uwzględnieniem Litwy, zarówno jako kraju zamieszkiwanego przez znaczną liczbę Polaków, jak i kraju historycznie i geograficznie nam najbliższego.
Szczególne znaczenie winna mieć dla nas przyszłość Ukrainy. Stąd konieczność naszej ciągłej aktywności w NATO i w Unii Europejskiej na rzecz jak najszybszej integracji tego kraju ze światem Zachodu, przy równoczesnym przekonywaniu Ukraińców, że nikt za nich nie przeprowadzi trudnych, bolesnych reform, bez których integracja ta będzie niemożliwa. Chcąc nie chcąc, drodzy krytycy III Rzeczypospolitej, musicie sami Ukraińcom - jeśli chcecie ich szczerze przekonywać - dawać za przykład dokonania Polski w pierwszym okresie transformacji, łącznie z planem Balcerowicza, bo to jest przykład, który otwiera Ukrainie drogę do integrowania się ze światem zachodnim. (Oklaski)
Białoruś pozostaje wyzwaniem dla polskiej polityki zagranicznej. Sytuacja w tym kraju w znacznej mierze będzie funkcją polityki Rosji wobec Mińska. Naszym celem winno być wspieranie tych organizacji pozarządowych i ruchów obywatelskich, które gotowe są na powolne osłabianie tej ostatniej europejskiej dyktatury, i przekonywanie do konieczności zmiany stanu rzeczy naszych partnerów w Unii Europejskiej i w Stanach Zjednoczonych.
Istotny klucz do normalizacji naszych stosunków z Rosją pozostaje w dalszym ciągu w Moskwie. Platforma Obywatelska z nadzieją wita sygnały płynące stamtąd, otwierające szansę na myślenie o tym, że może nastąpić poprawa. Chcielibyśmy jednak widzieć umiejętne działanie w tym zakresie, które by nie tylko nie godziło w polskie ambicje i polską dumę narodową, ale które by również nie powodowało, że odstąpimy od głoszonej przed wyborami zasady nieszukania drogi do poprawy, koniecznej, ważnej poprawy stosunków z Rosją poprzez jednostronne ustępstwa. Tu jest pytanie o cały szereg bardzo istotnych spraw. Nie będę tego tematu rozwijał, poza jedną kwestią. Chodzi o kolejną lekcję, którą eurosceptycy muszą przyjąć do wiadomości, że Polska musi prowadzić swoją politykę wschodnią w oparciu o nasze, polskie członkostwo w Unii Europejskiej, bo to po prostu w znaczący sposób zwiększa naszą skuteczność. Unia ma wystarczająco atrakcyjne instrumenty i odpowiednią siłę oddziaływania na Wschodzie. Kto z tego nie skorzysta z powodu swoich urazów wobec świata zachodniego, będzie odpowiedzialny za zmarnowanie polskich szans. Przykładem tego jest kwestia polityki energetycznej. Tutaj też jak w soczewce widać, że nasza siła i nasza szansa, nieduża zresztą, leży właśnie w członkostwie w Unii Europejskiej.
Tak powinno być. A jak jest?
Polityka zagraniczna rządu Kazimierza Marcinkiewicza w zgodnej opinii obserwatorów jest raczej bierna. Oczywiście rząd mniejszościowy, rząd z kłopotami, brakiem stabilności, nie jest zdolny do wielkich ofensyw politycznych. Ale fakt pozostaje faktem - Polska wycofała się z aktywności, dużej aktywności na arenie międzynarodowej, po zmianach, które nastąpiły na poziomie i prezydenta, i rządu, i parlamentu. Jeśli przedstawiamy jakieś inicjatywy (np. energetyczny pakt muszkieterów - jako idea słuszny), są to propozycje niezbadane pod względem tego, na ile są realne do przeprowadzenia, bo mają na celu raczej błyśnięcie, zrobienie wrażenia, głównie na polskiej opinii publicznej, a nie przeprowadzenie tego planu w ramach Unii Europejskiej. Obym się mylił, ale wydaje się, że strzelanie najpierw w publikacjach zewnętrznych na ten temat, a dopiero potem przygotowywanie odpowiedniego traktatu w ramach struktur rządowych, traktatu, który siłą rzeczy nie jest jeszcze wynegocjowany z nikim, jeśli chodzi o jego poparcie w Unii Europejskiej, może okazać się zmarnowaniem dobrego pomysłu.
Bierność ta może prowadzić do marginalizacji znaczenia Polski w Unii Europejskiej. Grozi nam prowincjonalizacja polskiej polityki i pozycji Polski, tym bardziej że mamy do czynienia w ramach Unii Europejskiej z pewną nadrenacjonalizacją polityki zagranicznej. To jest wielki problem. My musimy, w imię ucieczki przed groźbą prowincjonalizacji i marginalizacji, być rzecznikami odwrotu od renacjonalizacji europejskiej polityki zagranicznej. Inaczej będziemy sami w obliczu wielkich wyzwań i zagrożeń.
Obecna ekipa jako rząd mniejszościowy powinna być w sposób szczególny zainteresowana tworzeniem możliwie szerokiego konsensusu wokół polskiej polityki zagranicznej. A tego nie czyni. Nie czyni tego nawet w sprawach tak bulwersujących jak decyzja o przedłużeniu misji żołnierzy polskich w Iraku na rok 2006, ponad polskie zobowiązania wcześniejsze. Nie czyni tego, mówiąc bez żadnej konsultacji o możliwości przedłużenia tej misji na rok 2007. Nawet rząd Leszka Millera, który miał większość, w sprawie wysłania żołnierzy polskich do Iraku przyszedł do wszystkich klubów parlamentarnych, negocjował, uzgadniał, przekonywał. Rząd mniejszościowy powinien robić to dwa razy intensywniej, z dwa razy większym przekonaniem, bo to jest jego, mniejszościowego rządu, interes; pomijając fakt, że jest to interes Polski. Daję to pod rozwagę. Daję to pod rozwagę nie tyle panu ministrowi, ile rządowi jako całości i siłom tworzącym czy wspierającym rząd.
Dalej. Mimo zapisanej w programie PiS zapowiedzi, cytuję, ˝umacniania pozycji ministra spraw zagranicznych wobec innych resortów, tak by mógł on realnie odgrywać rolę koordynatora polskiej polityki zagranicznej˝, de facto dokonano osłabienia jego pozycji, nie powołując go do Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Czy można się zatem dziwić panu ministrowi Stefanowi Mellerowi, że, jak donosi prasa, rozważał, pisał... Nie do końca wiadomo, bo mówi językiem dyplomatycznym, za co mu chwała, ale jednak widać, że zanosiło się na dymisję, bo o niej mówił rzecznik prasowy rządu, na dodatek twierdząc, że to wynika z pobudek osobistych. Znam pana Stefana Mellera od lat i wiem, że żadne powody natury osobistej w grę wchodzić nie mogą, bo to nie jest tego typu człowiek. Jeśli to nie powody osobiste, jeśli nie zdrowotne, no to polityczne. Jakie? W moim przekonaniu jest to efekt doświadczeń związanych z funkcjonowaniem w ramach rządu, gdzie jest nie do końca akceptowany jako właśnie główny kreator i główny koordynator polskiej polityki zagranicznej. Byliśmy, mam nadzieję, że jest to czas przeszły, aczkolwiek mam poważne wątpliwości, że byliśmy, może chyba jeszcze jesteśmy na drodze do marginalizacji znaczenia Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Panuje chaos organizacyjny - po czterech miesiącach działania rządu. Nadal nie wiadomo, który ośrodek - MSZ, UKIE czy Kancelaria Prezesa Rady Ministrów - jest odpowiedzialny za politykę europejską. Wczesne zapowiedzi dotyczące demontażu UKIE doprowadziły zresztą do sytuacji zagrożenia wykonania zadań bieżących, związanych z naszym członkostwem w Unii Europejskiej. Przykładem może być kwestia fuzji Banków PKO SA i BPH, przy której ewidentnie zaniedbanie, przegapienie terminów itd., rodzi poważne konsekwencje dla Polski. Przykładem może być też kompletnie dziwaczne, żeby nie powiedzieć skandaliczne wprost, zachowanie ministra rolnictwa pana Jurgiela w trakcie brukselskich negocjacji w sprawie rynku cukru. Jak wiem, Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie miało żadnego wpływu na to, co zrobi i czego nie zrobi pan minister Jurgiel. W związku z tym nie zrobił, czyli nie uczestniczył w ważnych negocjacjach z punktu widzenia przyszłości sektora cukierniczego i plantatorów buraka cukrowego w Polsce.
Proszę państwa, takich przykładów można by dać więcej, nie wiem, chociażby VAT w budownictwie, brak koordynacji. W moim przekonaniu jest to sprawa w dalszym ciągu aktualna.
Jest też pytanie o rozdźwięk w rządzie dotyczący na przykład strefy euro. Co innego mówiła kiedyś poprzednia minister finansów, co innego mówi obecna minister finansów, a co innego od czasu do czasu pan premier. Jest to niejasne, czas płynie, a jest wielkie zadanie do wykonania. Pragnę przypomnieć, że wiele krajów, nawet tych najpotężniejszych, wchodząc do Unii Europejskiej, do strefy euro, na przykład Niemcy, swoje przygotowania robiły przez 6 lat. Możemy udawać, że nic się nie dzieje, że nie ma terminów, tylko za parę lat obudzimy się z ręką w nocniku i to, co inni robili przez 6 lat, my będziemy musieli zrobić w 2 lata, ze stratą dla Polski. Nie ma co udawać, że uruchomiona została debata w Unii Europejskiej dotycząca traktatu konstytucyjnego.
Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Jest wiele różnych zaniedbań, nie będę już tego rozwijał, bo koledzy to zrobią w dalszej części wystąpień klubowych, ale są jeszcze dwie drobne kwestie.
Słuszny postulat dotyczący konieczności oczyszczenia Ministerstwa Spraw Zagranicznych z funkcjonariuszy i tajnych współpracowników komunistycznych służb specjalnych, z przykrością stwierdzamy, dotychczas nie znalazł, jak to postulowała i postuluje Platforma Obywatelska, odzwierciedlenia w nowelizacji ustawy lustracyjnej lub ustawy o służbie zagranicznej. Odwoływanie ambasadorów bez podania jasnych kryteriów i przesłanek, nawet jeśli w ten sposób właśnie zmierza się do wyeliminowania osób powiązanych w przeszłości, jest według mnie groźne dla oceny polskiej dyplomacji na świecie i może być źródłem różnorakich nadużyć. Za chwilę pan minister będzie zwalniał kogoś, kto nigdy nie był funkcjonariuszem tajnych służb bezpieczeństwa w czasach PRL, a opinia publiczna oczywiście będzie twierdziła, że podpada to pod tę samą kategorię. To jest niebezpieczne także z punktu widzenia odbioru służby dyplomatycznej MSZ w samej Polsce.
Na koniec chciałem zapytać, co z budynkami MSZ. Przed wyborami sprawa ta bulwersowała opinię publiczną. Posłowie, także Prawa i Sprawiedliwości, zapowiadali zbadanie jej, ukaranie, znalezienie wszystkich źródeł korupcji. Budynki stoją, wybudowane za wiele większą kwotę, niż można to było zrobić wcześniej, a dzisiaj, jak rozumiem, sprawa zniknęła, że tak powiem, oba końce w wodę. Kolejny raz okazuje się, że radykalny punkt widzenia znika w zależności od miejsca siedzenia. Dziękuję bardzo. (Oklaski)
Przebieg posiedzenia