4 kadencja, 105 posiedzenie, 2 dzień (16.06.2005)
31 punkt porządku dziennego:
Sprawozdanie Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich w sprawie wniosku Prokuratora Okręgowego w Bielsku-Białej z dnia 15 lutego 2005 r., działającego za pośrednictwem Prokuratora Generalnego, o wyrażenie przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej posła Piotra Smolany (druk nr 4027).
Poseł Piotr Smolana:
Panie marszałku, występuję publicznie i bronię się, i korzystam z tego prawa.
(Głos z sali: Piotruś, ale ty już za długo mówisz, wszyscy przecież wiedzą, o co chodzi.)
(Głos z sali: Dalej...)
Ustalenia w tym względzie sądu pracy, jakoby Krzysztof Doliński pracował rzekomo na umowę ustną od 1 października 2001 r., są z gruntu fałszywe, bo oparte na fałszywych zeznaniach podstawionych świadków. No, ludzie kochani, gdyby miały być uznawane umowy ustne o pracę, to od jutra nie mamy bezrobocia. Wszyscy bezrobotni niech składają pozwy do sądów: Wysoki sądzie, u tego pana pracowałem, nie chce mi zapłacić. A jak to było? Moja umowa ustna... Który sąd w to uwierzy? A tu uwierzył; bo tu się chcieli na mnie zemścić, i zdarto mi z konta 41 tys. Spowodowało to naprawdę popadnięcie przeze mnie w ogromne tarapaty finansowe. Ja do teraz... Na dzień 31 grudnia 2004 r. miałem 150 zł oszczędności, według wydruków bankowych. Tak się na mnie mścił bielski wymiar sprawiedliwości. Składki na ubezpieczenie Krzysztofa Dolińskiego za okres pisemnej umowy o pracę od dnia 1 stycznia 2002 r. do 20 lutego 2002 r. (dnia dyscyplinarnego zwolnienia go z pracy na podstawie art. 52 Kodeksu pracy) de facto były opłacane i do teraz pozostały w dyspozycji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Skarb Państwa w tym przypadku nie poniósł żadnego uszczerbku, bo to nie składki ubezpieczeniowe zostały wycofane, lecz wygłoszono osobę de facto już niezatrudnioną w moim biurze poselskim.
Nie dysponowałem, jak wspomniałem, żadną dokumentacją personalną, bo została wykradziona z biura poselskiego. Było to przedstawiane przedstawicielce Państwowej Inspekcji Pracy w moim biurze poselskim w dniu 8 marca 2002 r. Dlatego Państwowa Inspekcja Pracy wówczas, w marcu 2002 r., nie wniosła żadnych zastrzeżeń do protokołu pokontrolnego wobec oświadczenia Krzysztofa Dolińskiego, że nie dysponuje on żadną osobistą dokumentacją personalną tyczącą się jego zatrudnienia w biurze poselskim pomiędzy 1 stycznia a 20 lutego 2002 r. Inspekcja PIP miała miejsce nie wskutek skargi Krzysztofa Dolińskiego, lecz oskarżonego Jana Muchy. Z tego powodu wygłosiłem go od 1 stycznia 2002 r., bo prosiłem, żeby przyniósł dokumentację do biura. I wobec takiego oświadczenia Krzysztofa Dolińskiego, z takich względów nastąpiło wygłoszenie z zatrudnienia w biurze poselskim dopiero w dniu 7 czerwca 2002 r. osoby Krzysztofa Dolińskiego od dnia 1 stycznia 2002, co przedstawię w dalszej części niniejszego oświadczenia, gdyż na wszystko, co przedstawiam niniejszym, posiadam pełne i niezbite dowody.
I tu, panie marszałku, naprawdę mówię na temat, jeśli chodzi o to, co było przedstawiane przez pana posła sprawozdawcę.
Jeden z dwóch pracowników, którzy narzucili mi się do pracy w biurze poselskim od dnia 1 stycznia 2002 r. (bo od tego dnia istniało moje biuro poselskie, wcześniej nie istniało, bo byłem nowo wybranym posłem), Jan Mucha notorycznie mnie okradał i nie świadczył specjalnie żadnej pracy, udawał, markował zakupy mebli, sprzętu i defraudował na to konto pieniądze z ryczałtu poselskiego na prowadzenie biura - bo nie wiedziałem, że ten człowiek jest zadłużony w bankach na kilkusettysięczne kwoty, że zaplanował skok na kasę mojego biura poselskiego. Drugi zaś, Krzysztof Doliński, notorycznie naruszał dyscyplinę pracy, nie świadczył jej w należyty sposób. Wykazane mu zostały nieobecności w pracy w ciągu 14 dni tylko w styczniu 2002 r., a w lutym wykazane mu zostały nie mniejsze uchybienia, również nieobecność w ciągu wielu dni, bo 8, co przedstawiał mi ówczesny dyrektor Jan Mucha; jest to wykazane w piśmie wypowiadającym umowę o pracę z dnia 20 lutego 2002 r. Zresztą to Jan Mucha nakazywał i dopominał się o zwolnienie Krzysztofa Dolińskiego, osobiście zaś, w tym również telefonicznie, wielokrotnie stwierdzałem jego nieobecność w biurze w miesiącu styczniu i lutym 2002 r., kiedy byłem na obradach Sejmu.
Rozwiązanie umowy o pracę z Krzysztofem Dolińskim nastąpiło w dniu 20 lutego 2002 r., ale wobec faktu odmowy podpisania przez niego tego pisma napisałem drugie pismo na moim druku poselskim i na drugi dzień wysłałem mu je wraz ze świadectwem pracy, w dniu 21 lutego 2002 r., listem poleconym na jego adres domowy. I mam potwierdzenie.
Jak pisałem w początkowych pismach procesowych do sądu pracy na pozew Krzysztof Dolińskiego wniesiony dopiero w styczniu 2003 r., nie dysponowałem wówczas teczką personalną Krzysztofa Dolińskiego, która została wykradziona przez Jana Muchę, a może i samego Krzysztofa Dolińskiego, i nie pamiętałem, czy przedmiotowa umowa o pracę była podpisana przeze mnie czy przez dyrektora biura.
Dopiero w grudniu 2003 r. dyrektor Biura Obsługi Posłów w Warszawie pokazał mi, że on dysponuje pewną kserograficzną częścią dokumentacji i ku mojemu zaskoczeniu oświadczył mi, że to ja mu osobiście wręczyłem jeszcze w 2002 r. Po tym fakcie przeszukałem moje mieszkanie warszawskie, gdzie również znalazłem kserokopię tych dokumentów, które, jak się okazało, przywalone miałem stertami innych dokumentów. Jednakże oryginalnej teczki personalnej Krzysztofa Dolińskiego, skradzionej przez Jana Muchę lub przez tego pierwszego, nie odzyskałem do dnia dzisiejszego.
W dniu 4 marca 2002 r. wspólnie z panią mgr Rozalią Cisło żądaliśmy od Krzysztofa Dolińskiego, który przypadkowo przyszedł w ten dzień do biura, i ja potwierdziłem pani Rozalii Cisło, że ten człowiek został zwolniony w trybie dyscyplinarnym w dniu 20 lutego 2002 r., aby doniósł nam swoje oryginalne dokumenty ze swojego domu, które musi posiadać w swoim mieszkaniu. Świadkiem tej rozmowy był również mgr inż. Jerzy Radoń-Tanewski.
Krzysztof Doliński w niewytłumaczalny sposób odmawiał nam tego, pomimo wielokrotnych nalegań, aż w końcu w zdecydowany sposób oświadczył, że on nie dostał od dyrektora biura Jana Muchy żadnego wynagrodzenia, a nawet nie ma nie tylko świadectwa pracy, ale nawet umowy o pracę. Prośbę swą uzasadnialiśmy tym faktem, że stwierdziliśmy, iż w biurze nie ma teczki z jego dokumentami personalnymi, a deklarowaliśmy się mu wspólnie z panią mgr Rozalią Cisło, że nie mamy nic przeciwko temu, aby dyscyplinarne świadectwo pracy zamienić mu na normalne.
Wobec jego oświadczenia w mojej obecności, jak również dyrektora PIP oraz pani mgr Cisło, że nie otrzymał wynagrodzenia za okres dwóch miesięcy, stycznia i lutego 2002 r., - po raz pierwszy usłyszałem o tym fakcie w dniu 4 marca 2002 r. - oświadczyłem mu, że jestem gotów ścigać Jana Muchę za zabór jego wynagrodzenia, gdyż do tej pory o tym nie wiedziałem, jako że przekazywałem mu duże pieniądze na wszystkie potrzeby biura poselskiego, łącznie na zakupy mebli biurowych, na żaluzje, za remont biura poselskiego, jak również na wynagrodzenia dla obydwu zatrudnionych na etatach pracowników, a już stwierdziliśmy tego dnia, 4 marca 2002 r., defraudację pieniędzy.
Zaczęliśmy sprawdzać dokumentację finansową i płacową w obecności Krzysztofa Dolińskiego i już na wstępie zapytaliśmy się go, czy to jego podpis figuruje na przedstawionej mu przed oczy liście płac, bo ona się zachowała. Gdy Krzysztof Doliński zaprzeczył, żeby to był jego podpis, uznaliśmy w tym momencie bezsprzecznie i z całkowitą dozą prawdopodobieństwa, że zwolniony już de facto tego dnia rano dyrektor biura poselskiego Jan Mucha traktował Krzysztofa Dolińskiego jako martwą duszę na liście płac, podrabiając w tym celu listę płac i zagarniając jego wynagrodzenie za okres stycznia i lutego 2002 r.
Proszę państwa, co tu poseł jest winien? Przecież dobrze wiecie, że gdy pracujemy w Warszawie, to co my możemy w biurze kontrolować? Ja teraz mam rodzoną siostrę w biurze, bo komu miałem zaufać? Musiałem teraz pisać pismo do marszałka, że mam zatrudnioną siostrę. No, komu mam zaufać w końcu, jeżeli jeden, drugi okazał się oszustem?
Krzysztof Doliński, usłyszawszy, że dyrektor Jan Mucha zdefraudował finanse biura poselskiego na kwotę 30 tys. zł, oświadczył nam w tym momencie, że gdybym przywrócił go do pracy od teraz, to on chętnie poświadczy w sądzie i w prokuraturze, że był rzekomo świadkiem pobieranych przez Jana Muchę pieniędzy z moich rąk.
W styczniu 2003 r. Krzysztof Doliński rzeczywiście jeszcze składał zeznania przeciwko Janowi Musze na procesie karnym, sygnatura akt III K 218/03, lecz nie odważył się fałszywie twierdzić, że rzekomo był świadkiem pobierania przez Jana Muchę tych pieniędzy z moich rąk, gdyż mu tego stanowczo zabroniłem, ponieważ zarówno on, jak i ja dobrze wiedzieliśmy, że nie polegałoby to na prawdzie. Odpowiedziałem mu na to, że skoro nigdy nie był świadkiem, to na pewno nie powołam go na świadka na tę okoliczność ani tym bardziej nie będzie już pracował w moim biurze, gdyż przekonałem się, że nie świadczył należycie pracy, objawiał kilkunastokrotną absencję w pracy przez cały okres dwóch miesięcy i nie może już na to liczyć.
Krzysztof Doliński przez cały okres wiążącej go umowy o pracę od dnia 1 stycznia 2002 r., a nie od 1 października 2001 r., przychodził bardzo rzadko do biura, był nieobecny w ciągu kilkunastu dni, miał nakazane przeze mnie, że w okresie gdy był remont poprawkowy biura w styczniu 2002 r. ma przychodzić do biura i pomagać przestawiać meble i doprowadzać biuro do porządku, do przyszłej pracy biurowej, tj. od drugiej połowy stycznia 2002 r.
Doliński nie był nigdy moim pracownikiem przed dniem 1 stycznia 2002 r. Dowodem na to jest to, że legitymację pracownika biura poselskiego wyrobiłem w Biurze Obsługi Posłów na dwa dni przed podjęciem pracy w dniu 28 grudnia 2001 r., a adnotacja o wystawieniu z dniem 1 grudnia 2001 r. jest antydatowana na jego wyraźne życzenie. I niech znowu prokuratura nie usiłuje się doszukiwać, że to jest jakieś kolejne poświadczenie nieprawdy z mojej strony. To jest do udowodnienia, że legitymacja nie była wyrabiana w dniu 1 października czy 1 listopada, czy tym bardziej 1 grudnia 2001 r., gdyż jest to do sprawdzenia w Biurze Obsługi Posłów, że była wyrabiana w dniu 28 grudnia 2001 r.
W Sądzie Pracy po dwóch latach on sam wspólnie z fałszywymi świadkami odwrócił kota do góry ogonem i zaczął insynuować, że był zatrudniony na ustną umowę o pracę i to nie od grudnia 2001 r., lecz od 1 października 2001 r., co w ogóle nie odpowiada prawdzie i jest fałszerstwem.
Najlepszym dowodem zmowy w składaniu fałszywych zeznań przez podstawionych świadków są takie fakty, jak jego twierdzenie o rzekomym uczestnictwie w mojej kampanii wyborczej w okresie od marca do września 2001 r., a sam przyznał w piśmie internetowym we wrześniu 2001 r. - wydruk został mi przekazany znacznie później, dopiero w listopadzie 2001 r. - że bardzo żałuje, że nie pomagał mi w kampanii wyborczej, bo nie wiedział, że kandyduję, że miał poważny wypadek samochodowy i że został wyłączony z życia publicznego na dwa miesiące etc. Itd.
W tym miejscu już zadaję kłam jego twierdzeniom o rzekomej pracy na rzecz mojego biura poselskiego, jeszcze nieistniejącego od 1 października 2001 r., gdyż w tym dniu, aż do połowy listopada 2001 r., jeszcze go na oczy nie widziałem. Prawdziwe rozmowy o zatrudnieniu go w biurze z dniem 1 stycznia 2002 r. toczyły się rzeczywiście w moim mieszkaniu w miesiącu grudniu, ale żadną miarą to nie była praca z jego strony, gdyż korespondencję z braku jeszcze biura poselskiego prowadziłem w mieszkaniu sam, na swoim prywatnym komputerze.
W dniu 19 grudnia 2001 r. w godzinach wieczornych w trakcie tej mojej samotnej pracy w mieszkaniu naszedł mnie Jan Mucha, którego pierwszy raz na oczy zobaczyłem, który przyjechał prosto z Warszawy, z ostemplowaną przepustką sejmową przez Klub Parlamentarny Samoobrony, aby uwiarygodnić się w moich oczach, że rzekomo sam poseł Andrzej Lepper zawezwał go do Warszawy, aby dopomógł mi zorganizować biuro poselskie w Bielsku-Białej. Krzysztofa Dolińskiego w tym momencie przy mnie nie było, ani nigdy nie było go przy mnie w czasie tej pracy, ani nigdy nie świadczył pracy dla mnie, tym bardziej nie mógł być zatrudniony na rzekomą umowę ustną.
Gwoli ścisłości wypada mi w tym miejscu zauważyć, że w dniu 8 marca 2002 r. Krzysztof Doliński w obecności mojej i dyrektor mgr Rozalii Cisło, jak również dyrektor PIP, pani mgr Ewy Wagner, wcale nie wypowiedział się, że należy mu się jego zdaniem jakieś wynagrodzenie za okres rzekomej wcześniejszej pracy w biurze, które jeszcze nie istniało, tj. w okresie października, listopada i grudnia 2001 r. To wymyślił później w trakcie opóźnionego o rok procesu sądowego z własnego powództwa, kiedy był pewny, że nadal nie posiadam nawet szczątkowej dokumentacji jego zatrudnienia i dopomogli mu w forsowaniu tego kłamstwa podstawieni przez niego fałszywi świadkowie. Był pewny, że świadectwa pracy, które zniszczył być może, na pewno ja nie mam w swoim posiadaniu. Podtrzymywał to później celowo i tendencyjnie w prokuraturze, bo nie miał innego wyjścia. Jeżeli raz się skłamało, to nie można już się z tego wycofywać.
Wobec stanowczej odmowy Krzysztofa Dolińskiego dostarczenia do biura poselskiego swoich oryginalnych dokumentów biurowych, a wręcz oświadczenia wobec dyrektor PIP, mojej prawnik pani mgr Rozalii Cisło, dyrektora biura poselskiego Jerzego Radonia-Tanewskiego, że on nigdy nie otrzymał ode mnie, ani od dyrektora Jana Muchy żadnych dokumentów potwierdzających jego zatrudnienie, to jest umowy o pracę, która była dwukrotnie spisywana, pisma rozwiązującego umowę o pracę z dnia 20 lutego 2002 r. oraz świadectwa pracy z 21 lutego 2002 r., które to ostatnie dwa dokumenty otrzymał drogą pocztową - wysłane w dniu wypisania świadectwa pracy, 21 lutego 2002 r. - i wobec niedysponowania wówczas w biurze poselskim żadną dokumentacją Krzysztofa Dolińskiego wspólnie z panią magister Rozalią Cisło oraz za radą dyrektora Państwowej Inspekcji Pracy ułożyliśmy pismo z podziękowaniem za dotychczasową współpracę.
Państwowa Inspekcja Pracy wobec oświadczenia Krzysztofa Dolińskiego w biurze poselskim przed jej przedstawicielem w dniu 8 marca 2002 r., że nigdy nie otrzymał umowy o pracę ani świadectwa pracy, ani nie otrzymał wynagrodzenia z rąk dyrektora biura poselskiego Jana Muchy, uznała, że nigdy nie wiązała go umowa o pracę w biurze poselskim w rozumieniu przepisów Kodeksu pracy i odstąpiła od dalszych czynności wyjaśniających w dniu 8 marca 2004 r. przy wizytacji biura na skutek skargi złożonej przez wydalonego w dniu 4 marca 2002 r. Jana Muchę.
Po napisaniu tego pisma z podziękowaniem za dotychczasową współpracę (podkreślam, wykazywałem do tej pory dobrą wolę i chciałem uregulować mu wykradzione przez Jana Muchę wynagrodzenie, dlatego, w tym celu, żądałem dostarczenia swojej oryginalnej dokumentacji, aby na tej podstawie wypłacić mu to wynagrodzenie po raz drugi) czekałem aż do 7 czerwca 2002 r. na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Spodziewałem się nawet, że skieruje sprawę do sądu pracy o roszczenia finansowe za 2 miesiące 2002 r. de facto nieświadczonej pracy (wiedziałem, że tu termin jest 3-letni), a jednak w tym czasie tego nie uczynił. Również w ciągu 2 tygodni po otrzymaniu świadectwa dyscyplinarnego nie odwołał się. W dniu 7 czerwca wygłosiłem go z ZUS-u, gdyż nie mogłem nadal traktować go jak ˝martwej duszy˝, którą wcześniej wprowadził były dyrektor Jan Mucha, skazany za to prawomocnymi wyrokami sądowymi, których sygnatury już wymieniałem.
Skoro zatem Krzysztof Doliński pomimo otrzymania przedmiotowego pisma z dnia 11 kwietnia 2002 r. - jest dowód nadania pocztowego - nie odwołał się nawet do sądu pracy, to uznał, że nie wiązała go żadna umowa o pracę, ani formalna, ani faktyczna. W związku z tym zgodnie z sugestią Państwowej Inspekcji Pracy należało wygłosić jego osobę z ubezpieczenia społecznego, co zostało de facto uczynione ze znacznym opóźnieniem, jak wspomniałem, w dniu 7 czerwca 2002 r.
I tu Prokuratura Rejonowa w Bielsku-Białej usilnie i namolnie zechciała dopatrzyć się rzekomego popełnienia przeze mnie przestępstwa - że rzekomo poświadczyłem nieprawdę, wygłaszając Krzysztofa Dolińskiego z ubezpieczenia społecznego w ZUS-ie z dniem 1 stycznia 2002 r., a nie np. z dniem 1 marca 2002 r. A co byłoby, gdybym go wcale nie wygłosił?
(Głos z sali: Też byłbyś przesłuchiwany.)
Wtedy nawet zasadne byłoby twierdzenie prokuratury, że rzekomo uporczywie nie przyjmowałem go do pracy, bo przecież nadal figurowałby w ZUS-ie jako rzekomo zatrudniony pracownik biura poselskiego. Również poświadczałbym nieprawdę, bo przecież został zwolniony w trybie dyscyplinarnym i nie był na pewno pracownikiem od 20 lutego 2002 r. A więc pomimo wygłoszenia z dniem 1 stycznia 2002 r. składki ZUS-owskie nadal pozostały w ZUS-ie. Uważam, że w tym przedmiocie nie ma tematu.
Biuro poselskie było wielokrotnie w tym czasie kontrolowane przez PIP bez żadnych zastrzeżeń i nie było żadnych wniosków pokontrolnych, mimo że skargi ustawicznie pisali na mnie Krzysztof Doliński i Jan Mucha, na dzień dzisiejszy obaj mający w swoich życiorysach wyroki karne. Dla prokuratorów bielskich ten fakt jednakże nie ma żadnego znaczenia, oni chcą koniecznie przestępcę zrobić z mojej osoby.
Jan Mucha, były dyrektor mojego biura poselskiego, który został skazany za fałszerstwa dokonane w moim biurze poselskim, o czym była mowa w powyższym uzasadnieniu, również kłamał jak najęty, w czym miał oczywisty cel, gdyż czynił to w akcie zemsty za to, że w dniu 5 marca 2002 r. również zwolniłem go w trybie dyscyplinarnym z tego samego art. 52 Kodeksu pracy. Nie mógł być świadkiem rzekomego podjęcia pracy przez Krzysztofa Dolińskiego z dniem 1 października 2001 r., gdyż zapoznał się ze mną dopiero w dniu 19 grudnia 2001 r., kiedy przyjechał do mojego mieszkania z narzucającą się od siebie samego propozycją zaangażowania go na stanowisko dyrektora biura rzekomo z nadania samego posła Andrzeja Leppera.
Jan Mucha kłamliwie potwierdzał, że rzekomo wyraziłem zgodę na dodatkową pracę Krzysztofa Dolińskiego w firmie ˝Szóstka˝. Zeznał to kłamliwie, gdyż nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, Jan Mucha od samego początku dawał mi do zrozumienia, że nie chciałby, aby z Dolińskim była podpisywana umowa o pracę z dniem 1 stycznia 2002 r. wobec jego zaangażowania w pracę w formie ˝Szóstka˝...
(Głos z sali: Co to jest?)
...i sam doprowadził do podjęcia przeze mnie decyzji w dniu 20 lutego 2002 r. o dyscyplinarnym zwolnieniu Krzysztofa Dolińskiego. Nieprawdziwe jest zatem twierdzenie Jana Muchy, jakoby miał być świadkiem dodatkowej popołudniowej pracy Krzysztofa Dolińskiego w moim biurze poselskim po dyscyplinarnym zwolnieniu go z pracy, gdyż przejawiał on wcześniej ogromną absencję, a Jan Mucha nieczęsto przebywał w biurze - zaś po zwolnieniu wcale go nie było - bo ciągle uzurpował sobie prawo do przebywania ze mną w Warszawie.
Jan Mucha był świadkiem mojej samotnej pracy w soboty i niedziele w styczniu i w lutym 2002 r., ale to zawodowy kryminalista po wielu wyrokach, dla którego kłamstwo nie stanowi żadnego problemu. Obecnie czeka go kolejny akt oskarżenia, z oskarżenia publicznego, za składanie fałszywych zeznań przeciwko mojej osobie w dniu 5 kwietnia 2004 r. Oskarżył mnie, że mój prywatny samochód był spłacony z pieniędzy na biuro poselskie. Bo mnie okradł - ponadto oczywiście w sądzie udowodnię swoją niewinność. Ja, poseł na Sejm, musiałem udowadniać w sądzie swoją niewinność - to sąd miał mi winę udowodnić.
Ponadto w niedziele to ja pracowałem w biurze i odrabiałem korespondencję, a oni obaj przez całe te 2 miesiące pasożytowali na mnie. Jan Mucha nakłaniał mnie niemalże przez cały okres lutego 2002 r. do podjęcia decyzji o jego zwolnieniu dyscyplinarnym z powodu faktycznego, notorycznego naruszania przez niego dyscypliny pracy, a po upływie niemalże dwóch lat, podobnie jak Jerzy Bizoń, zaczął kłamliwie twierdzić zgoła co innego. Nie było rzekomo naruszenia dyscypliny pracy przez powoda ani nieusprawiedliwionych nieobecności i spóźnień, a ja miałem zanotowane w swoim kalendarzu poselskim te nieobecności w styczniu 2002 r., zaś za luty 2002 r. osobiście Jan Mucha wręczył mi notatki spisane na tę okoliczność.
Ponadto miałem zdaniem Jana Muchy rzekomo dobrze oceniać pracę powoda...
(Głos z sali: To czyje były te notatki?)
...rzekomo dobrze wykonywaną w 90%, i chwalić miałem jako sumienną. Tu nasuwa się oczywiste pytanie, z jakiego powodu wspólnie z Janem Muchą zwolniliśmy Krzysztofa Dolińskiego w trybie dyscyplinarnym 20 lutego 2002 r., kiedy sam ponotowałem sobie w swoim notesie poselskim wszystkie jego nieobecności w styczniu 2002 r. i dodatkowo wedle wykazu Jana Muchy ponotowałem w swoim notesie wszystkie nieobecności i spóźnienia z lutego 2002 r. przekazane mi z osobistych notatek Jana Muchy?
(Głos z sali: Aha, to z jednych i drugich pan korzystał?)
Największym kłamstwem wypowiedzianym przez Jana Muchę w sądzie pracy jest to, które teraz przedstawiam. Znane już jest przytoczone przeze mnie pismo Jana Muchy kierowane na komisariat Policji w Bielsku-Białej z dnia 28 lutego 2002 r. Wedle tego pisma Krzysztof Doliński nie został przywrócony przeze mnie do pracy, lecz włamał się do biura i buszował w nim bezkarnie. Jego zeznanie na tę okoliczność ze strony fałszywego świadka Jana Muchy w sądzie pracy brzmiało następująco: ˝Powód Krzysztof Doliński w dniu 27 lutego 2002 r. wrócił do pracy i wykonywał swoje obowiązki˝. Oto mentalność człowieka, który potrafi kłamać. Nie muszę chyba drugi raz udowadniać, że w piśmie adresowanym do policji Jan Mucha napisał zupełnie co innego. I, o dziwo, świadkami na tę okoliczność i odmienną wersję zdarzeń, oprócz Jana Muchy i samego oskarżonego powoda Krzysztofa Dolińskiego, miało być aż 5 osób: Liliana Potocka, ta z ˝Super Expressu˝, Tadeusz Dumniec, Maria Pilarz, Roman Galant, Jerzy Bizoń i Zofia Miler. Nagle znalazło się tylu świadków.
Ten oszust, któremu już udowodniłem fałszerstwa w moim biurze poselskim stosownym wyrokiem karnym, który na podstawie fałszowanej przez siebie listy płac zagarnął również wynagrodzenia nie tylko za Krzysztofa Dolińskiego, ale i za Celinę Gizę, kiedyś obfotografowaną przez niego w zupełnym negliżu - i ona jakoś obawia się z namowy Jana Muchy pozywać mnie do sądu pracy o ˝zaległe wynagrodzenie˝, bo dobrze wie, że je otrzymała, być może w różnej wysokości na podstawie fałszowanej listy płac - ośmielił się znowu kłamliwie poświadczyć: ˝W trakcie całego okresu zatrudnienia powód Krzysztof Doliński nie otrzymał żadnego wynagrodzenia. Sporadycznie otrzymywał od pozwanego kwoty 10 lub 20 zł na opłacenie dojazdów˝. A on fałszował listę płac i zagarniał za niego wynagrodzenie.
I znowu świadkami na tę wydumaną okoliczność, oprócz Jana Muchy i samego powoda Krzysztofa Dolińskiego - przypominam, nazwał przed Lepperem Jana Muchę oszustem grasującym w moim biurze poselskim - mieli być: wszystkowiedząca piramidalna Liliana Potocka, jej matka Maria Pilarz oraz niejaki oskarżony przeze mnie od dwóch lat Roman Galant. Jerzy Bizoń, opisany powyżej w wystarczający sposób, to też w ocenie sądu bardzo wiarygodny świadek. Nienawidzący wiary chrześcijańskiej, zagorzały antysemita (wymuszał na mnie podpisanie antyizraelskiej petycji), działający w antyklerykalnej partii ˝Racja˝, uczynił wszystko, aby mnie w sposób zamierzony zniszczyć i dopomóc tej sitwie, wspólnie z sądem pracy poszkodować mnie na jak największą sumę - i to uczynił.
Wedle siebie Jerzy Bizoń też posiadł niezaprzeczalną wiedzę o rzekomym przywróceniu oskarżonego-powoda Krzysztofa Dolińskiego w dniu 27 lutego 2002 r. To on sfingował sobie prywatne zapiski w swoim osobistym notesie, rzekomo dokonane w dniu 3 kwietnia 2002 r. Duch święty chyba przemówił do niego - zagorzałego antyklerykała - tego dnia donośnym głosem i doradził niezawodne wpisanie historii mającej rzekomo mieć miejsce tego dnia, 3 kwietnia 2002 r., do swojego osobistego kalendarza, bo będzie mu to za dwa lata niechybnie potrzebne w sądzie. Więc niby zapisał - i to się mu rzeczywiście przydało. Za to fałszerstwo w rzekomo autentycznych notatkach i posłużenie się nimi w sądzie pracy przeciwko mojej osobie żądałem od prokuratora szczególnego ukarania, gdyż to nie pierwsza fałszywa insynuacja tego człowieka pod moim adresem.
Jeśli chodzi o tego człowieka, Jerzego Bizonia, w lipcu 2002 r. matka Liliany Potockiej - Maria Pilarz z wielkim przejęciem opowiadała historię, która miała zdarzyć się kilka dni wstecz, w lipcu 2002 r. Stała na ulicy w grupie kilku osób i przysłuchiwała się, co opowiada zgromadzonym pewien osobnik, o którym twierdziła, że jest jej znany jako Jerzy Bizoń, ten fałszywy świadek z sądu pracy. Człowiek ten, bardzo dobrze mi znany, opowiadał historię wyssaną z palca, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, że przysłuchuje się temu bohaterka tej opowieści, bowiem Jerzy Bizoń nie znał Marii Pilarz, matki Liliany Potockiej, tej z ˝Super Expressu˝. Wedle relacji Marii Pilarz ta rozmowa miała następujący przebieg: Wiecie, ta nowa szefowa Samoobrony Liliana Potocka miała romans z posłem Smolaną. Zaszła z nim w ciążę i Smolana nie chciał jej dać pieniędzy na usunięcie ciąży. Więc pojechała razem z matką do Leppera po haracz na usunięcie ciąży, skoro Smolana nie chciał dać. Taki z niego drań.
Ludzie przysłuchujący się tej niesamowitej historii... To nie ten artykuł. Ludzie przysłuchujący się tej niesamowitej historii zapewne nie wiedzieli, co o tym sądzić. Wtem odezwała się znajoma Marii Pilarz, matki Liliany Potockiej - Elżbieta Gawłowska: Ty, Maryśka, co on to pieprzy? Przecież Liliana Potocka to twoja córka! Ty tego spokojnie słuchasz? (To jest ten artykuł.)
Maria Pilarz była bardzo niezadowolona z takiego obrotu sprawy, że Gawłowska przerwała ten monolog Bizonia. A skoro się tak już stało i do Bizonia doszło, że matka Liliany Potockiej zupełnie przypadkowo stoi w tym miejscu i słyszy jego słowa, Jerzy Bizoń, pod którym miały się w tym momencie podobno ugiąć nogi ze strachu, miał wrzasnąć do Pilarzowej: A pani czego nic nie mówi, że jest pani matką Potockiej?
Maria Pilarz miała mu odkrzyczeć nie mniej oburzonym tonem: A pan czego bzdury wygadujesz na moją córkę? Ja to wszystko przekażę posłowi!
Oczywiście wytoczyłem Jerzemu Bizoniowi proces, sprawę karną wraz z innymi osobami w sądzie karnym, z czym związana jest bulwersująca historia, w jaki sposób sądownictwo chce tę całą sprawę zatuszować. Od trzech lat nie mogę dojść sprawiedliwości.
(Głos z sali: Niezbadane są wyroki boskie.)
Ja rozumiem.
Szanowni państwo, przedstawiony mi został zarzut, że popełniłem przestępstwo, podczas gdy ja piszę akt oskarżenia do prokuratora generalnego o składanie fałszywych zeznań w sądzie pracy, dostaje to prezydent państwa, dostaje to marszałek Sejmu, dostaje to premier i nie daje to żadnego efektu. Posłowi się nie wierzy, wierzy się takim łapserdakom. Dlatego to przedstawiam.
(Głos z sali: A zajęcie masz.)
Niech cała Polska wie, jakie jest to polskie piekiełko.
Liliana Potocka, ta, która mnie oszkalowała, ta, której matka zaprzeczała tej bzdurze wyssanej z palca, żeby ona była w ciąży ze mną, ta Liliana Potocka jednak oskarżyła mnie o rzekome molestowanie seksualne.
(Poseł Artur Zawisza: Ja nie wierzę w to.)
Ja wiem, że pan nie wierzy.
(Głos z sali: Tym bardziej jej nie wierzę.)
Teraz ˝Super Express˝ pisze na Waldemara Pawlaka.
Liliana Potocka - wszystkie zeznania tej kobiety są z gruntu fałszywe. To jest ta osoba, była szefowa Samoobrony w Bielsku-Białej.
(Głos z sali: Ale to ładna dziewczyna.)
Bardzo dobrze, że pan nie wierzy.
(Głos z sali: Ładna, ale tak długo mówisz, że już nie wiemy, o czym.)
Liliana Potocka - wszystkie zeznania tej kobiety są z gruntu fałszywe i złożone zostały w akcie zemsty. Analizując w kolejności sentencję wyroku, kategorycznie oświadczyć muszę, że jest to kobieta zepsuta do szpiku kości...
(Głos z sali: Trzeba ją podać do sądu.)
... która w akcie zemsty nie tylko w sądzie pracy nakłamała co niemiara, ale nawet w szmatławej gazecie, jaką jest ˝Super Express˝, odważyła się wspólnie z dewiantem seksualnym Janem Muchą oczernić mnie za to, że domagałem się zwrotu komputera w styczniu 2003 r.
Panie marszałku, 10 marca tu wyszedłem na trybunę, ponieważ oszkalowanie mnie miało miejsce specjalnie w Dniu Kobiet, 8 marca, aby damska część publiczności w całej Polsce się na mnie zagotowała, bo byłem posłem znanym w komisji sejmowej do sprawy Rywina. Proszę państwa, co ja wtedy przeżywałem. Byłem bliski myśli samobójczych. Ciężko to przeżywam. Współczuję teraz panu Waldemarowi Pawlakowi, bo nie ma w ogóle w tym prawdy. Skoro ˝Super Express˝ pisze bzdury wyssane z palca, zakładam, że to, co pisze o Waldemarze Pawlaku, jest również bzdurą.
A przypominam, że właśnie od stycznia 2003 r. zaistniała na wokandzie sądu pracy sprawa z bezprawnego powództwa Krzysztofa Dolińskiego. I przez cały ten okres dyszała do mnie nienawiścią, że nie chcę pogodzić się z oszustwem z jej strony i domagam się uczciwości. Najlepiej oszkalować, bo każda gazeta na każdego posła wszystko napisze. Oczywiście mówię o każdej gazecie, która jest brukowcem.
Największym kłamstwem tej osoby, Liliany Potockiej, która wcale nie jest uosobieniem uczciwości, podobnie jak jej matka Maria Pilarz, jest to, które mówi o tym, że rzekomo cały marzec 2002 r. pracowała wspólnie z Krzysztofem Dolińskim. Jak wykazywałem powyżej, było odwrotnie. Krzysztof Doliński po dyscyplinarnym wydaleniu nie miał wstępu do biura, jako były pracownik, który utracił moje zaufanie. Jego nachodzenie biura poselskiego pod moją nieobecność, w czasie moich pobytów w Warszawie na obradach Sejmu, było jawnym nadużywaniem prawa.
Nie będę w tym miejscu wspominał, że łączyły ją w tym okresie prawdopodobnie intymne i bliższe stosunki z Krzysztofem Dolińskim - co później wykorzystała - ale przetworzyli ten okres na okres rzekomej pracy w marcu 2002 r. i rzekomo do połowy kwietnia 2002 r., kiedy Potocka de facto już nie pracowała. Otrzymała świadectwo pracy z datą...
Przebieg posiedzenia