4 kadencja, 105 posiedzenie, 2 dzień (16.06.2005)
31 punkt porządku dziennego:
Sprawozdanie Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich w sprawie wniosku Prokuratora Okręgowego w Bielsku-Białej z dnia 15 lutego 2005 r., działającego za pośrednictwem Prokuratora Generalnego, o wyrażenie przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej posła Piotra Smolany (druk nr 4027).
Poseł Piotr Smolana:
Dobrze. Do ministra sprawiedliwości pana Grzegorza Kurczuka. Panie ministrze, w sierpniu 2002 r. wysłuchałem historii mieszkańca Bielska Białej Jerzego Żaczka zamieszkałego obecnie u matki z powodu odebrania mu majątku przez prokuraturę rejonową, przy aferalnym współudziale PKO Oddział w Bielsku Białej, nie bez pomocy policji i bielskiego sądownictwa i prokuratury. Sprawę znam dogłębnie i dziwić się należy bardzo mocno, że do dnia dzisiejszego nie może ona znaleźć właściwego i prawidłowego - proszę czytać: praworządnego - epilogu. Asumptem do wystąpienia z niniejszą interpelacją jest artykuł prasowy, jaki ukazał się w ˝Polityce˝ w dniu 24 sierpnia 2002 r. pt. ˝Gliny w błocie˝, w którym przedstawione zostały dowody na mafijne powiązania bielskiej policji z gangiem złodziei samochodowych. W zaborze samochodów Jerzego Żaczka wybitnie dopomogła właśnie bielska policja. Oto opowieść człowieka spisana przeze mnie osobiście we wrześniu 2002 r., kiedy jeszcze nie byłem posłem, okraszona łzami jego matki, historia, która jego samego doprowadziła na skraj wytrzymałości psychicznej, historia, którą opowiedział mi osobiście.
W 1982 r. - mówię teraz słowami Jerzego Żaczka - rozpocząłem działalność gospodarczą. W 1990 r., mając zamiar rozszerzyć tę działalność, wystąpiłem o kredyt bankowy w PKO w wysokości 2 mld starych złotych, zaś po pewnych obietnicach również o 1 mld 200 mln starych złotych w Łódzkim Banku Rozwoju. Oczekiwałem na przyznanie tych kredytów, mając zabezpieczenie materialne ze swej strony (poręczenie majątkowe) na kwotę 4 mld starych złotych, i dość długo nie mogłem doczekać się ich realizacji. W październiku 1990 r. zadzwonił do mnie wreszcie dyrektor banku łódzkiego Zbigniew Włodarski i zaproponował mi przyznanie kredytu w wysokości 1 mld 200 mln starych złotych, ale warunkiem otrzymania go miało być wręczenie łapówki głównej księgowej Teresie Bargieł, zaś z nim, z dyrektorem Włodarskim, miała być zawiązana cicha spółka handlowa. W tym samym czasie zostałem również powiadomiony przez PKO w Bielsku Białej, żebym zgłosić na rozmowę z naczelnikiem PKO Marią Biłeńką. W czasie rozmowy naczelniczka, kiedy oświadczyłem, że mam przyznany również kredyt przez bank łódzki oddział Bielsko Biała, odpowiedziała mi, że to nie ma nic do rzeczy, bo u niej też mogę kredyt otrzymać. Z kolei w PKO, jak się okazało, warunkiem otrzymania 2-miliardowego kredytu miałoby być odstąpienie 10% sumy kredytowej, co ujawniło się dopiero w dniu przekazania kredytu i zgłoszenia się po niego w kasie PKO. (O tym bardzo często pan marszałek Lepper mówi. To się nazywa prowizja, nie łapówka.) 2 października 1990 r. otrzymałem w filii banku łódzkiego 1 mld 200 mln starych złotych po wręczeniu, pozostawieniu w kasie, 250 mln starych złotych głównej księgowej do podziału dla reszty kierownictwa banku. Zabezpieczeniem tego kredytu był weksel. I po upływie zaledwie pół roku kredyt ten został całkowicie spłacony.
19 października 1990 r. przyznany mi został kredyt z amerykańskiego Funduszu Rozwoju Rynku i Demonopolizacji na rozwój małej przedsiębiorczości w PKO w wysokości 2 mld starych złotych, z czego pierwszą transzę otrzymałem w wysokości 700 mln starych złotych, resztę miałem otrzymać po nowym roku 1991. W marcu 1991 r. zadzwoniła do mnie pracownica PKO nijaka pani Pasiut i poinformowała, że mam do odbioru pozostałą kwotę kredytu w wysokości 1 mld 200 mln starych złotych, ale trzeba będzie zmienić warunki umowy kredytowej w ten sposób, że mam dołożyć do zabezpieczenia samochody. Powyższe uczyniłem w dniu 9 kwietnia 1991 r. przez ustanowienie rejestrowego zastawu bankowego. Rejestr ten objął 7 samochodów ciężarowych i osobowych i przelew z ubezpieczenia został dokonany na PKO. (Wszystkie te dokumenty posiada Jerzy Żaczek w oryginałach, z pieczątkami bankowymi i podpisami, i noszą one datę 9 kwietnia 1991 r.)
W październiku 1991 r. na imieninach dyrektora PKO Solskiego, gdzie również obecny był dyrektor Gorczyca z Łódzkiego Banku Rozwoju, ustalili oni między sobą, żeby doprowadzić moje przedsiębiorstwo do ruiny i zagarnąć moją prywatną nieukończoną budowę o powierzchni użytkowej 1800 m2 celem utworzenia w niej filii PKO (adres nieruchomości Jerzego Żaczka to ul. Katowicka 30, Bielsko Biała), ponieważ znajdowała się naprzeciwko salonu sprzedaży Fiata. Dowiedziałem się o tym przypadkowo - przekazano mi to w formie ostrzeżenia - od zaufanej prywatnej osoby, która była uczestnikiem tej imprezy imieninowej.
Rzeczywiście niedługo potem, w listopadzie 1991 r., PKO przeprowadziło kontrolę w firmie pana Żaczka PHU ˝Hars˝ Hurtownia Artykułów Rolno-Spożywczych, wykorzystując jego nieobecność, gdyż przebywał w Niemczech, gdzie wyjechał po towar, i naopowiadano niestworzonych rzeczy jego głównej księgowej Dorocie Miziołek. Kontrolerzy PKO oświadczyli jej, że rzekomo Jerzy Żaczek wyłudził kredyt i będzie siedział w więzieniu co najmniej 15 lat. Po powrocie z Niemiec Jerzy Żaczek zadzwonił do naczelniczki PKO Marii Biłeńki i zapytał, co to ma wszystko oznaczać. Mówił: Przyjechałem do jej gabinetu i ona mówi do mnie takie słowa: Panie Żaczek, trzeba będzie resztę kredytu oddać. Nie podała żadnego uzasadnienia tego żądania, wręcz nakazała sprzedać szybko niektóre samochody, aby szybko spłacić resztę kredytu, zaledwie 752 mln starych złotych.
Odpowiedział jej, że lepszym rozwiązaniem byłoby sprzedanie tej nieukończonej budowy. Wówczas odda do banku żądane 752 mln starych złotych. Któregoś dnia przyszedł do PKO do naczelniczki Marii Biłeńko z klientem gotowym odkupić jego nieruchomość i chciał wpłacić żądane 752 mln starych złotych. Klient został na chwilę wyproszony za drzwi przez naczelniczkę, a z nim przeprowadziła następującą rozmowę: Panie Żaczek, szkoda sprzedawać tę budowę. Załatwimy to tak, że pan dostanie prolongatę na 3 miesiące. W tym celu napiszemy aneks do umowy. Kazała mu przyjść do PKO 20 listopada 1991 r. razem z żoną. Przedłożono im do podpisania nowe, spreparowane dokumenty. W dokumentach tych widniały mylnie wpisane kwoty do spłaty zamiast 752 mln starych złotych. PKO dopisało 1 mld 255 mln starych złotych. Dopisało również jego żonę Elżbietę Żaczek jako kredytobiorczynię, przedtem niewidniejącą w umowie, i ustaliło nowe raty spłat, które miały się rozpocząć z dniem 30 stycznia 1992 r., z zastrzeżeniem, że 10 stycznia 1992 r. ma on wpłacić od razu 82 mln starych złotych odsetek za IV kwartał 1991 r., co niezwłocznie uczynił. Dodatkowo w aneksie została zamieszczona klauzula, że w razie niewywiązania się z nowej formy umowy egzekucja należności będzie ściągana w pierwszej kolejności z nieruchomości (nieukończonej budowy). Do tego dołączono w formie podstępnej nowe, sfałszowane umowy o ubezpieczeniu na samochody z inną datą niż pierwotna - zamiast 9 kwietnia 1991 r. wpisana została data 19 kwietnia 1991 r.
Przejdę dalej, panie marszałku. Rzeczywiście jest tego bardzo dużo. Przeczytam, co robiło sądownictwo.
Mijały tygodnie, a śledztwa zarówno policyjnego, jak i prokuratorskiego nie było wcale widać, bo nie byłem nigdzie wzywany (sygn. akt DS 1009/93/EK, czyli Elżbieta Krajewska-Siuda). Szukałem po parkingach policyjnych mojego tira Rolls Royce˝a Leylanda, o czym mówiłem na początku, ale nigdzie go nie było. W żadnym komisariacie żaden policjant nie chciał udzielić mi żadnej informacji, co się stało z moim samochodem, pomijając 7 pozostałych.
W kwietniu 1993 r. dowiedziałem się - mówi Jerzy Żaczek - że śledztwo prowadzi podkomisarz Jolanta Parzonka z komendy przy ul. Kamińskiego w Bielsku Białej wraz ze starszym szeregowym Jadwigą Nicieją. Zacząłem otrzymywać wezwania na przesłuchania, lecz do przesłuchań nie dochodziło wcale. Zawsze nakazywano mi czekać w kawiarni piwnicznej w komisariacie, gdzie piłem po kilka kaw i daremnie oczekiwałem na przesłuchania. Tym sposobem do dnia dzisiejszego, tj. 26 sierpnia 2000 r., oczekuję nadaremno na to przesłuchanie, konfrontację i przyjęcie moich dokumentów. (A dokumenty te są dowodami autentycznymi, prawdziwymi i niepodważalnymi, jak twierdzi Jerzy Żaczek.) Na potwierdzenie tego posiadam setki wniosków o przesłuchanie mnie i przyjęcie prawdziwych dokumentów dowodowych oraz o konfrontację. Pragnę zaznaczyć w tym momencie, że prokuratura bielska, zarówno dawna wojewódzka jak i rejonowa, otrzymywała ode mnie osobiście za potwierdzeniem wszystkie dowody rzeczowe, jak również otrzymały te same dokumenty z prokuratury generalnej, jak i Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie, a więc była w posiadaniu podwójnej liczby tych samych dowodów rzeczowych, a mimo to celowo fałszowała procedurę śledczą i nie przywróciła mi sprawiedliwości.
W końcu maja 1993 r. - mówi Jerzy Żaczek - znalazłem mojego tira Rolls Royce˝a, ciągnik siodłowy do tira, o numerach rejestracyjnych tym razem KBX 0290 w jednym z komisów samochodowych na peryferiach Rybnika wystawionego do sprzedaży.
Proszę państwa, ukradli mu samochód prokuratorzy i dali do komisu. Celowo to ujawniam. Za to mam wniosek o uchylenie immunitetu. Proszę mi wierzyć.
(Głos z sali:A kto to jest Jerzy Żaczek?)
Zgłosiłem ten fakt podkomisarz Jolancie Parzonce na komisariacie Policji w Bielsku Białej, z pytaniem, dlaczego zabezpieczony przez policję do śledztwa samochód ten znalazł się bez mojej wiedzy i zgody w komisie handlowym wystawiony do sprzedania. Podkomisarz Jolanta Parzonka odpowiedziała mi, że to była decyzja prokurator Elżbiety Krajewskiej-Siudy. Poszedłem do tej prokurator - mówi Jerzy Żaczek - z pytaniem: Jakim prawem zadysponowała moją własnością? Odpowiedziała mi na korytarzu, że nie ma czasu ze mną rozmawiać - mówi Jerzy Żaczek. Po dwóch dniach przyszedłem z żądaniem, aby sprowadziła ten samochód z powrotem na parking policyjny w Bielsku-Białej. Na to opowiedziała bezczelnie prokurator Elżbieta Krajewska-Siuda do Jerzego Żaczka: ˝Jeżeli będziesz pan za tym samochodem chodził, to będę prowadziła to śledztwo przez 10 lat˝. Oto mamy prawo i praworządność w Polsce pookrągłostołowej.
Mówi Jerzy Żaczek dalej: Otrzymywałem w tym czasie wezwania na policję do podkomisarz Jolanty Parzonki, która z kolei bezpodstawnie, na podstawie zarzutu wyssanego z palca oskarżyła mnie o to, że rzekomo sprzedałem ten samochód tir Rolls-Royce swojemu bratu Tadeuszowi Żaczkowi za 20 mln starych złotych i sfabrykowałem rzekomo umowę kupna-sprzedaży.
Ciekawa rzecz, że w tym momencie policja raptem uznała Jerzego Żaczka za właściciela samochodu, a przedtem w trakcie kilkumiesięcznego dochodzenia uporczywie wmawiała, że to nie on jest właścicielem przedmiotowego tira.
Przejdę dalej, panie marszałku. Staram się skracać jak najwięcej.
Sąd wojewódzki rozpoczął proces pod nową sygnaturą akt III K125/93. Przy przesłuchaniu naczelniczki PKO Marii Biłeńko, kiedy postawiono mi - Jerzemu Żaczkowi - wcześniej zarzut o rzekomym wprowadzeniu w błąd PKO, tj. rzekomo niepoinformowaniu przez niego wcześniej o pobranej pożyczce w Łódzkim Banku Rozwoju, wymieniona zdradziła się niechcący przy podchwytliwym pytaniu sądu, że takową informację jednak od niego otrzymała. Sędzia Andrzej Almert po usłyszeniu takiej wiadomości oświadczył prokuratorowi Stanisławowi Zielińskiemu, że jasno widać, że pan Jerzy Żaczek jest niewinny, nie wprowadził w błąd PKO i nie może być mowy o żadnym wyłudzeniu kredytu.
Prokurator Stanisław Zieliński stanął oniemiały i nagle wyskoczył z wnioskiem dowodowym o powołanie biegłego sądowego księgowego, aby sprawdził, jak Jerzy Żaczek zadysponował kredytem (brakowało mu już argumentów prawnych przeciwko jego osobie). Wynikałoby z tego, że wobec takiego obrotu sprawy prokurator Stanisław Zieliński, ustawiony wcześniej przez prokurator Elżbietę Krajewską-Siudę, szukał jakiegokolwiek pretekstu, aby mieć podstawę do oskarżania Jerzego Żaczka i skazania.
Sędzia Andrzej Almert na to nagłe żądanie prokuratora o zbadanie rozdysponowania kredytu znowu odpowiedział rzeczowo (jest to jeden z porządniejszych, z tego by wynikało, sędziów w Bielsku-Białej): Panie prokuratorze, jeżeli pan Jerzy Żaczek zatrudniał 30 pracowników, majątek jego został wcześniej zarekwirowany na sumę 6 mld starych zł, to o czym tu mówić przy pozostałej sumie 750 mln zł?
Mimo takiego stanowiska sędziego, bardzo porządnego sędziego, prokurator wymusił powołanie biegłego księgowego, którego opinia była potem i tak nierzetelna i niewiarygodna, co zostało przez Jerzego Żaczka udowodnione w sądzie i sąd na nowo przyznał mu rację.
Pomimo takich faktów przemawiających na korzyść Jerzego Żaczka sąd skazał go na 1 rok i 6 miesięcy pozbawienia wolności. To jest to, co mówiłem, co mówił dyrektor wydziału interpelacji, że jeżeli to jest wszystko prawdą, że tego człowieka bezpodstawnie zamykano, wywożono do Rybnika, to on przeżył horror.
Po odczytaniu wyroku 19 września 1994 r. prokurator Stanisław Zieliński trzykrotnie dopytywał się Jerzego Żaczka jeszcze na sali sądowej, czy będzie składał rewizję od tego wyroku. Zapytałem się go - Jerzy Żaczek to mówi - na zasadzie kontrpytania, czy on będzie składał rewizję. Odpowiedział, że nie. Z kolei Jerzy Żaczek, widząc, że nie ma sprawiedliwości w bielskim sądownictwie, odpowiedział, że również postanowił nie odwoływać się, lecz spłacać spokojnie przez tych pięć i pół roku zaległy kredyt. Pomimo to prokurator Stanisław Zieliński w dniu 19 września 1994 r. jeszcze dwa razy na korytarzu dopytywał się Jerzego Żaczka, czy na pewno nie będzie się odwoływał, gdyż widocznie zależało mu, jak i prokurator Krajewskiej-Siudzie, aby się nie odwoływał, bo im ten wyrok nie pasował. Miał jednak nie siedzieć w więzieniu.
Jerzy Żaczek opowiedział mi wtedy, we wrześniu 2000 r., na rok przed wyborami, że do tego dnia nie otrzymał zwrotu ani dowodów rejestracyjnych, ani samochodów, a wnioski krążyły jak bumerang od prokuratora do prokuratora, stamtąd na policję, z policji do sądu rejonowego, z sądu rejonowego na powrót do prokuratury. To jest procedura prawna w Polsce.
Żona Jerzego Żaczka, niepracująca, była wraz z dziećmi na jego wyłącznym utrzymaniu, a on już drugi rok nie mógł zarabiać na życie swojej rodziny, wyprzedawał materiały budowlane, maszyny gospodarstwa domowego, nawet elektroniczne zabawki swoich dzieci, swoją złotą obrączkę i inne części biżuterii, aby tylko przeżyć wraz z rodziną kolejny dzień. - I pani mi mówi: za dużo gadam. Proszę pani, dobrze, że cała Polska słucha.
A prokuratorka Elżbieta Krajewska-Siuda fabrykowała nadal fałszywe dowody mojej rzekomej winy - Jerzego Żaczka, nie mojej. Żona jego popadła w ogromną depresję, była tak znerwicowana, że dwukrotnie targnęła się na swoje życie. - Pani by się może też targnęła, gdyby to panią spotkało. - Wpadała w histerię przy dzieciach (3 i 8 lat) i zaczęła oskarżać go o niepowodzenia życiowe. Do tego doszły złośliwe, uporczywe nachodzenia urzędników PKO, policji, co jedynie potęgowało nerwicę jego żony. Dbała o to widocznie ta prokuratorka Krajewska-Siuda.
Panie marszałku, przechodzę dalej, naprawdę pomijam wiele stron. Panie marszałku, jeszcze trochę.
(Głos z sali: To już mówiłeś dwie godziny temu.)
Panie marszałku, naprawdę widzi pan, ile stron pomijam.
Przebieg posiedzenia