1 kadencja, 40 posiedzenie, 1 dzień (18.03.1993)
5 punkt porządku dziennego:
Rządowe założenia polityki mieszkaniowej państwa (druk nr 772).
Poseł Aleksander Bentkowski:
Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! Przedstawione przez rząd założenia polityki mieszkaniowej państwa oraz opracowany przez sejmową komisję społeczny program mieszkaniowy, wbrew pozorom, niewiele między sobą się różnią. Główne tezy można sprowadzić do stwierdzeń, że budownictwo upada, nowych mieszkań jest coraz mniej, społeczeństwo ubożeje i nie ma pieniędzy na zakup mieszkań, w związku z czym należy zrewaloryzować wkłady, znaleźć środki finansowe na wpomożenie budownictwa komunalnego, dofinansować uzbrojenie terenu itd. Krótko mówiąc, obydwa omawiane projekty zmierzają w sposób mniej lub bardziej zakamuflowany do wniosku, że każdy ma prawo do mieszkania. Rząd ma znaleźć pieniądze, by te mieszkania wybudować, a następnie sprzedać je oczekującym za cenę stanowiącą tylko część rzeczywistej ceny mieszkania. Jest to rozumowanie błędne od początku do końca, a błąd zasadza się na przesłance, że każdy obywatel ma prawo do mieszkania i że państwo ma obowiązek zapewnić mu to mieszkanie.
Moim zdaniem uzyskanie mieszkania powinno być prywatną sprawą każdego obywatela, a państwo jedynie w miarę możliwości może w mniejszym lub większym stopniu ułatwić starania o uzyskanie mieszkania. Dowodem na to, że to rozumowanie nie jest takie obrazoburcze, jest fakt, iż omawiany problem mieszkaniowy dotyczy tylko 50% ludności Polski. Czy Wysoki Sejm zwrócił uwagę na to, że ani rząd, ani minister Bratkowski, ani ponad 40 organizacji zajmujących się tym problemem nie mówią o sprawach mieszkalnictwa na wsi? Nikt nawet nie zapyta, jak to się dzieje, że druga połowa Polaków, ta mieszkająca poza wielkimi aglomeracjami, zapewnia sobie mieszkania we własnym zakresie, bez dotacji i jakichkolwiek programów. Nie muszę tutaj dodawać, że status materialny ludności wiejskiej - wykazują to już wszystkie statystyki - jest generalnie gorszy niż ludności miejskiej. Truizmem jest twierdzenie, że na wsi przecież też mieszkają rodziny wielodzietne, matki samotnie wychowujące dzieci czy bezrobotni. Nigdy nie usłyszałem, by minister budownictwa podejmował jakiekolwiek działania zmierzające do rozwiązania problemu mieszkaniowego na wsi. Natomiast w corocznym budżecie przeznaczone są bilionowe kwoty na wspomożenie mieszkalnictwa miejskiego. W tym roku w budżecie przeznaczono na ten cel ponad 20 bln zł, poświęcając je na wykup odsetek od kredytów mieszkaniowych, uzbrojenie terenów budowlanych czy dopłaty do ogrzewania i ciepłej wody. Mieszkający na wsi Polak o te wszystkie sprawy martwi się sam. Jeżeli chce mieć gaz, wodę czy kanalizację, to robi to na własny koszt i szczęśliwy jest, jeżeli na pokrycie części wydatków uzyska kredyt. Wielokrotnie na tej sali posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego mówili o dyskryminacji społeczności wiejskiej. Omawiana dzisiaj problematyka jest tego wymownym przykładem. W mieście jeszcze w zeszłym roku był obowiązek uzbrajania terenów budowlanych. Na wsi chłop rozpoczyna budowę domu od utwardzenia sobie dojazdu do działki. W mieście energia elektryczna, woda i kanalizacja mają być doprowadzone do budynku na koszt państwa. Na wsi jak rolnik dojedzie w końcu do swojej działki, to sam stawia słupy, by doprowadzić energię elektryczną, a potem kopie studnię.
Zwracam, Wysoki Sejmie, uwagę na tę różnicę z dwóch przyczyn. Po pierwsze dlatego, że zdobycie mieszkania dla części społeczeństwa może być - za zgodą rządu i Wysokiej Izby - prywatną sprawą każdego obywatela, a po drugie, by wykazać, że jest inna forma rozwiązania problemu mieszkaniowego także i w mieście. Najprostsza konkluzja: trzeba stworzyć podobne warunki budowania w mieście i na wsi; wtedy problemu po prostu nie będzie. A przecież różnica sprowadza się tylko do tego, że na wsi łatwiej pozyskać tereny budowlane.
W oparciu o powyższe twierdzenia zarzucam obu przedstawionym koncepcjom brak dynamiki, kreowanie postawy leniwego oczekiwania na mieszkanie, niewyzwalanie u ludzi chęci tworzenia, popieranie postaw roszczeniowych w rodzaju: mnie się mieszkanie należy, więc mam je dostać albo kupić za niewielką cenę, bo na więcej mnie nie stać. Popieranie takich postaw jest zasadniczą wadą obu projektów i skoro zrzuca się odpowiedzialność za rozwiązanie problemu mieszkaniowego na państwo, to można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że w najbliższym dziesięcioleciu tego problemu nie rozwiążemy.
Przytoczyłem przykład wsi, ponieważ, moim zdaniem, społeczność wiejska wskazuje sposób rozwiązania bądź znacznego złagodzenia problemu mieszkaniowego w Polsce. Wspomniałem wcześniej, że jedyna wyraźna różnica w rozwoju budownictwa między miastem a wsią sprowadza się do możliwości łatwiejszego uzyskania na wsi terenów budowlanych. Trzeba przy tym wyraźnie powiedzieć, że na wsi są również bardzo częste przypadki, że w 2, 3 izbach mieszka trzypokoleniowa rodzina, ale w tym wypadku rząd uznaje, że jest to zupełnie naturalne i że jeżeli komuś jest za ciasno, to powinien sobie wybudować dom. Za co i w jaki sposób, to już prywatna sprawa inwestora.
Skopiowanie inicjatywy wsi w rozwiązywaniu problemów mieszkaniowych to, moim zdaniem, sposób na zdecydowane złagodzenie problemów mieszkalnictwa w mieście. Uważam więc, że w pierwszym rzędzie należy stworzyć w mieście duże ułatwienia w pozyskaniu terenów budowlanych zarówno dla inwestorów indywidualnych, jak i inwestorów komercyjnych. Jeżeli państwo ma w czymkolwiek pomóc, to w tym, aby działki budowlane były powszechnie dostępne. Obecnie jest to stosunkowo proste do rozwiązania. Do niedawna tereny wokół miast były szczególnie chronione na potrzeby rolnictwa. Ustawicznie mieliśmy za mało żywności i straszono nas liczbami hektarów wyrwanych rolnictwu na potrzeby przemysłu. Obecnie okazuje się, że terenów rolnych nam nie brakuje i nikt specjalnie ziemi uprawnej nie chroni, a coraz częściej słyszy się głosy, że grunty V i VI klasy należy całkowicie wyłączyć z upraw. Proponuję więc, by - zamiast wydawać pieniądze na horrendalnie drogie budownictwo mieszkaniowe - odebrać zbędną ziemię zakładom przemysłowym, spółdzielniom mieszkaniowym czy w końcu, by skarb państwa wykupił tereny podmiejskie, jeszcze za niewysoką cenę, i by tereny te podzielić na małe działki pod zabudowę szeregową. Po wojnie w Anglii, kiedy były podobne problemy mieszkaniowe, zaczęto budować domy w zabudowie szeregowej. Były to bardzo skromne budynki, a jednocześnie tanie, dwukondygnacyjne, o powierzchni 80-90 m2, bez piwnic, strychów i oczywiście garaży. Do dzisiaj te dzielnice istnieją i do dzisiaj w tych domach mieszkają ludzie o najniższych dochodach. Uważam, że działki powinni otrzymywać tylko ci, którzy będą budować właśnie takie domy, a nie czterokondygnacyjne wieżowce. Uzbrojenie terenu to też zmartwienie inwestorów. I wcale nie jest konieczne, by było ono od razu pełne. Przez pewien czas musi wystarczyć na przykład szambo i bardzo wyboista droga. Podobnie można początkowo zamieszkać tylko w kuchni i w jednym pokoju, ale już na swoim. Taka forma budownictwa wyzwala energię i nadzwyczajnie mobilizuje środki finansowe, powoduje, że budujący angażuje się we własną pracę, a często włącza się w to cała rodzina. W ten właśnie sposób buduje się na wsi. Jeżeli ktoś nie ma na to ochoty, to może mieszkać w dwóch pokojach w osiem osób i nie powinno to być zmartwienie ministra budownictwa.
Oczywiście część oczekujących na mieszkania ma na tyle dobrą sytuację finansową, że nie musi osobiście angażować się w budowanie domu. Ci powinni mieć możliwość zakupu nowych mieszkań, ale od firm typowo komercyjnych. Zadbanie o to, by tacy inwestorzy mogli otrzymywać tereny budowlane, również bez uzbrojenia, znakomicie obniży cenę gotowych mieszkań. Tak więc, moim zdaniem, obecnie jedynym zmartwieniem ministra budownictwa powinno być stymulowanie pozyskiwania terenów wokół miast przez samorządy oraz skarb państwa. Stworzenie terenów budowlanych przyczyni się do wyzwolenia energii inwestorów, jeszcze bardziej zwiększy konkurencyjność wykonawców, a w efekcie doprowadzi do potanienia kosztów budowy. Taki rodzaj budowania to możliwość swobodnego rozkładania nakładów finansowych i dostosowania standardu wykończenia budynku do możliwości poszczególnych osób.
Dysponując terenami budowlanymi, miasto może narzucać sposób zabudowy bardzo intensywnej. We wspomnianej przeze mnie Anglii pod dom szeregowy nie przeznaczano więcej niż dwuarową działkę.
Oprócz możliwości pozyskiwania terenów budowlanych w mieście, należy także doprowadzić do zwiększenia opodatkowania już istniejących terenów budowlanych, których właściciele nie zamierzają zabudowywać. W ten sposób tereny budowlane nie będą lokatą kapitałów.
Niezależnie od tej formy budownictwa, bardzo duże możliwości w uzyskaniu powierzchni mieszkaniowej istnieją w nadbudowywaniu budynków istniejących. Każdy stojący ponad dziesięć lat budynek może być bez ryzyka nadbudowany co najmniej o jedno piętro. W tym jednak przypadku należy stworzyć nowe stany prawne, które dadzą samorządom lokalnym możliwość podejmowania decyzji w tym zakresie bez konieczności wdawania się w dyskusję z dotychczasowymi lokatorami budynku. Jest wielu przedsiębiorców budowlanych, którzy za uzyskanie takiego prawa do nadbudowy są gotowi odstąpić na rzecz samorządu 10-20% nowo pozyskanych powierzchni mieszkaniowych. To jest droga do uzyskania przez gminy mieszkań nieodpłatnie.
Zdaję sobie jednak sprawę, że na te cele potrzebne są także pieniądze, choć zdecydowanie mniejsze. O tym, jak je zdobyć, mówiłem już dwa razy i powtórzę tę propozycję po raz trzeci. Proponuję podjęcie decyzji, które są bardzo radykalne, ale - w moim przekonaniu - będą aprobowane przez większość społeczeństwa, którego problem mieszkaniowy ciągle nie jest rozwiązany.
Uważam, że spółdzielczość mieszkaniowa w obecnym kształcie wpływa destrukcyjnie na rozwój budownictwa mieszkaniowego. (Oklaski) Spółdzielnie mieszkaniowe są spółdzielniami jedynie z nazwy. Były i są w olbrzymim stopniu dotowane przez skarb państwa, w przeszłości bezpośrednio, a obecnie pośrednio, w formie najróżniejszych dopłat czy też obsługi pobranych kredytów. W efekcie budownictwo spółdzielcze jest bardzo drogie i cena 1 m2 sięga niekiedy 10 mln zł, podczas gdy w oszczędnym budownictwie jednorodzinnym koszty te są obniżone nawet do 3 mln za 1 m2. Proponuję więc całkowite rozwiązanie wszystkich spółdzielni mieszkaniowych (Oklaski), a przy okazji zmuszenie archaicznych, energochłonnych fabryk domów do wytwarzania materiałów nadających się do budownictwa jednorodzinnego lub jednorodzinnego, ale w nowoczesnej technologii.
W celu zdobycia środków finansowych proponuję powszechną wyprzedaż wszelkiego rodzaju mieszkań, a więc spółdzielczych lokatorskich, zakładowych i komunalnych. Należy jednym aktem prawnym, ustawą epizodyczną, obowiązującą w ściśle określonym czasie ˝zawiesić˝ część przepisów prawa spółdzielczego, ustawy o mieniu komunalnym, ustawy o przedsiębiorstwach, zmienić część Prawa lokalowego i kilku jeszcze ustaw po to, by w okresie np. trzech miesięcy stworzyć możliwość bardzo szybkiego i prostego nabycia własności mieszkania przez dotychczasowego lokatora. W proponowanych przez rząd i komisję założeniach polityki mieszkaniowej porusza się ten problem, ale proponowane rozwiązania są nieskuteczne, rozciągnięte w czasie, dekoncentrujące uzyskane środki finansowe. W rezultacie kwoty uzyskane z tego tytułu w znikomym stopniu mogą być przeznaczone na rozwiązanie problemów budownictwa mieszkaniowego. Moja propozycja zmierza do bardzo szybkiej wyprzedaży mieszkań, zgromadzenia środków na jednym koncie z możliwością przeznaczenia ich na ściśle określone cele. Należy więc wykluczyć nabycie własności mieszkania w klasycznym ujęciu, przez zawarcie aktu notarialnego wraz z nabyciem prawa do ułamkowej części gruntu, na którym stoi budynek, oraz założeniem księgi wieczystej. Taką propozycję zawiera jeden i drugi projekt. Autor tego rozwiązania prawdopodobnie nigdy nie próbował założyć księgi wieczystej i chyba nie orientuje się, jak bardzo zagmatwane są stany prawne gruntów, na których stoją budynki.
Generalna prywatyzacja, czyli wyprzedaż zasobów mieszkaniowych, tylko wtedy powiedzie się, jeżeli zaproponujemy cenę, którą zaaprobuje zdecydowana większość przyszłych właścicieli (Oklaski), oraz przyjmiemy formę nabycia własności, czyli sprzedaży, prostą i zrozumiałą dla wszystkich.
Obecnie w Polsce jest ponad 4 mln mieszkań, które mogą być sprzedane. Mam na uwadze mieszkania spółdzielcze lokatorskie, zakładowe i komunalne. Jeżeli się uda sprzedać tylko 3/4 z nich i za każde z tych mieszkań uzyskano by przeciętnie tylko 20 mln zł, to otrzymamy kwotę 60 bln zł, która pozwoli na częściowe zrewaloryzowanie wkładów, co zwiększy potencjał inwestycyjny, oraz na nabycie terenów budowlanych. Może ktoś powiedzieć, że proponowana cena jest śmiesznie niska, ale skoro mamy rozdawać majątek narodowy za darmo, to chyba rozsądniej jest sprzedać ten majątek choćby za najniższą cenę, ale wtedy mamy pewność, że bardzo wiele osób z tej formy skorzysta.
Drugim niezbędnym warunkiem jest prosta forma nabycia własności. Proponuję, aby nabycie własności mieszkania następowało z chwilą wpłacenia przez użytkownika posiadającego tzw. przydział, czyli lokatora głównego, całej ustalonej kwoty na określone konto oraz przez pisemne zawiadomienie o tym fakcie - wraz z przedstawieniem dowodu wpłaty - dotychczasowego administratora budynku. To są wszystkie czynności, jakich należy dokonać. Z tą chwilą wpłacający staje się właścicielem w rozumieniu prawa cywilnego, a więc ma prawo swobodnego dysponowania mieniem nabytym. Nie jest potrzebne stwarzanie całej otoczki, z notariuszem i księgą wieczystą. Należy ustalić stosunkowo krótki termin nabywania mieszkań w proponowany sposób, np. trzy miesiące. Po upływie tego terminu mieszkanie może być nabyte przez inną osobę fizyczną czy prawną, z właściwym zabezpieczeniem prawa do korzystania z tego mieszkania przez dotychczasowego użytkownika. Złożony równocześnie projekt prawa lokalowego znakomicie ułatwia rozwiązanie tego problemu. W przypadku mieszkań komunalnych, co do których może być niekiedy obawa przed zgłoszeniem pretensji przez poprzednich właścicieli, można przyjąć zastrzeżenie, że w zakreślonym terminie osoba roszcząca sobie prawo do tego mieszkania czy nieruchomości ma obowiązek wniesienia sprzeciwu do administratora budynku, co powoduje wstrzymanie procesu nabycia własności. Oczywiście z tym wiąże się możliwość np. nabycia przez jedną osobę wielu mieszkań. Nie widzę w tym nic złego. Nie będzie u nas normalności w tej dziedzinie, jeżeli nie będziemy traktować mieszkania jak towaru. Jeżeli ktoś chce ulokować swoje pieniądze nie w banku, a właśnie w mieszkaniach, to jego sprawa i jego ryzyko.
Ustawa stwarzająca takie możliwości powinna być typową ustawą epizodyczną, obowiązującą nie dłużej niż pół roku, a po tym terminie ceny mieszkań nie sprzedanych wróciłyby do obecnego poziomu. Ten fakt powinien być dodatkowym dopingiem skłaniającym ludzi do wykupu mieszkań. Zdaję sobie sprawę z tego, że i tak nie wszystkich stać będzie na wykup mieszkania, i to z różnych względów, czasem nie tylko materialnych. Takie nie wykupione mieszkania powinny stać się własnością gminy.
Dotychczasowe administracje spółdzielcze stają się administracjami domów mieszkalnych. Moich propozycji proszę nie rozumieć jako negacji budownictwa spółdzielczego. Jestem zdania, że w obecnej rzeczywistości spółdzielnia może zostać założona, ale w celu zrealizowania konkretnego i jedynego celu. Np. powstaje spółdzielnia licząca 20 członków, która buduje budynek mieszkalny składający się z 20 mieszkań i po rozliczeniu budowy rozwiązuje się. Mogą oczywiście powstawać spółdzielnie, które zajmować się będą budownictwem w celach czysto zarobkowych, ale jedne i drugie zawiązywane muszą być na własne ryzyko, bez gwarancji państwa i oczywiście sami spółdzielcy winni odpowiadać za zaciągnięte zobowiązania.
Uważam, że zrealizowanie przedstawionych propozycji spowoduje znaczny spadek wolnorynkowych cen mieszkań i nagle okaże się, że mamy stosunkowo dużo mieszkań oferowanych do sprzedaży.
ctwo będzie realizowane poza kontrolą organów nadzoru budowlanego -Reasumując uważam, że przedstawione projekty nie rozwiążą problemów budownictwa mieszkaniowego. Obawiam się, że choć są wysoce profesjonalne, stanowią kolejną iluzję, a jedyną pozytywną ich cechą jest to, że uspokoją na jakiś czas nastroje społeczne. Wbrew twierdzeniom zawartym w przedstawionych projektach uważam, że główną przeszkodą w rozwoju budownictwa nie jest brak pieniędzy, lecz wadliwe rozwiązania prawne. Nie jest sztuką budowanie domów, kiedy otrzyma się najrozmaitsze dofinansowania z budżetu. Sztuką jest natomiast wyzwolenie inicjatywy społecznej, stworzenie warunków do zaangażowania emocjonalnego i finansowego każdego zainteresowanego; wtedy, nawet przy niedużym wsparciu budżetu, osiąga się nieporównanie większe efekty. (Oklaski)
Przebieg posiedzenia