1 kadencja, 15 posiedzenie, 3 dzień - Minister Obrony Narodowej Jan Parys

1 kadencja, 15 posiedzenie, 3 dzień (23.05.1992)


6 punkt porządku dziennego:
Wniosek prezesa Rady Ministrów o odwołanie Jana Parysa ze stanowiska ministra obrony narodowej.


Minister Obrony Narodowej Jan Parys:

    Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Zabieram głos w sytuacji szczególnej. Od 7 kwietnia, czyli przez 6 tygodni, wiele pisano o moich poglądach, często wypaczając je, a ja na prośbę pana premiera milczałem. Tym bardziej pragnę dziś powiedzieć parę słów przed Wysoką Izbą.

    Na wstępie zaznaczam, że nie znam tekstu uzasadnienia, które przygotowała komisja pod kierunkiem pana posła Aleksandra Bentkowskiego, bo po prostu go nie otrzymałem. A właściwie otrzymałem kilkanaście minut temu, dzięki uprzejmości jednego z posłów. W tej chwili nie mam zamiaru nikogo oskarżać, ale uważam, że mam prawo bronić swego postępowania, zwłaszcza że komisja oceniała fakty, zanim je zbadała.

    Chcę wrócić na chwilę do swego wystąpienia 6 kwietnia w Sztabie Generalnym, które stało się powodem tylu kontrowersji. Pragnę zauważyć, że, po pierwsze, było to opowiedzenie się ministra obrony po stronie pewnych wartości, pewnych norm, które powinny być obowiązujące. Stwierdziłem wówczas, że armia ma być wierna władzom Rzeczypospolitej, prezydentowi, parlamentowi i premierowi. Powiedziałem dalej, że armia ma bronić kraju przed wrogiem zewnętrznym, że ma bronić prawa i nie może nikomu pomóc w obaleniu demokracji. Normy te są jasne i potrzebne każdej armii w każdym demokratycznym kraju. Te słowa również podała telewizja i pytam się: czy są one szkodliwe dla interesów państwa?

    Po drugie, moje wystąpienie miało wyraźnie charakter ostrzegawczy, dotyczyło czasu przyszłego.

    Po trzecie, swoim wystąpieniem nie naruszyłem żadnych zasad prawa. Za komentarze i insynaucje prasowe dotyczące moich intencji nie mogę ponosić odpowiedzialności. Pragnę przypomnieć, że bezpośrednim powodem wygłoszenia przeze mnie ostrzeżenia w Sztabie Generalnym był znany i niepodważalny fakt, z całą mocą podkreślam, że fakt tej wagi wystarczył, by wygłosić ostrzeżenie. Mam na myśli spotkanie sekretarzy stanu Milewskiego i Wachowskiego z dowódcą Śląskiego Okręgu Wojskowego w dniu 27 marca. Działając jakoby w imieniu prezydenta i bez porozumienia z ministrem obrony, dwaj sekretarze stanu zaproponowali dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego stanowisko szefa sztabu i wręczyli mu jednocześnie projekt doktryny obronnej i restrukturyzacji sił zbrojnych. Są to fakty niepodważalne, bo przyznał się do tego publicznie pan Milewski. Każdy, kto umie czytać, przekona się o tym, gdy sięgnie do autoryzowanych wywiadów pana Milewskiego dla ˝Rzeczpospolitej˝ i ˝Gazety Wyborczej˝ z dnia 11 kwietnia. Podkreślam, są to autentyczne wypowiedzi odautorskie, a nie komentarze prasowe. Ten fakt, że przed komisją pana posła Bentkowskiego osoby zainteresowane zeznają co innego, niczego nie zmienia, poza tym, że podważa wiarygodność tych osób.

    W ˝Gazecie Wyborczej˝ pan Milewski sam stwierdza, że rekomendował, a pan Wachowski akceptował kandydata na stanowisko szefa sztabu. To spotkanie w dniu 27 marca było, według mnie, bardzo złym znakiem, oznaczało bowiem naruszenie prawa, co umknęło uwadze komisji. Po pierwsze, sekretarze stanu nie mogą występować w imieniu prezydenta - narusza to art. 33 Konstytucji; po drugie, obsada stanowiska szefa sztabu odbywa się na wniosek ministra obrony. Składanie takich propozycji jest naruszeniem uprawnień ministra obrony przez urzędników Kancelarii Prezydenta, uprawnień wynikających z art. 5 ustawy o powszechnym obowiązku obrony - skoro są przypisane ministrowi obrony, to nie mogą przynależeć żadnej innej osobie, bez względu na rangę tej osoby. Przypomnę także, że art. 41 Konstytucji mówi, że kierownictwo w dziedzinie obronności należy do Rady Ministrów, co podkreśla znaczenie uprawnień ministra obrony. Co więcej, nigdzie na świecie cywilni urzędnicy nie zapraszają oficerów bez zgody ministra obrony czy szefa sztabu.

    Na tym właściwie mógłbym zakończyć, bowiem opisana wyżej sytuacja stanowiła wystarczające uzasadnienie do tego, abym w czasie spotkania z oficerami 6 kwietnia wygłosił ostrzeżenie.

    Było rzeczą niefortunną nazwanie sekretarzy stanu politykami i określenie ich działań jako walki międzypartyjnej. W rzeczywistości chodziło bowiem o dwóch pracowników Kancelarii Prezydenta, współtworzących, jak to się mówi, partię prezydencką i usiłujących własnym działaniem wprowadzić rozwiązania inne niż obowiązujące dzisiaj - rozwiązania ograniczające rolę rządu i parlamentu.

    Zawoalowana forma mojej wypowiedzi wynikała z tego, że chciałem poinformować o zjawisku politycznych ingerencji w sprawy wojska i zapobiec im w przyszłości. Nie wskazywałem konkretnych osób, bo nie było moim zamiarem wszczynanie walki politycznej. Osoby te ujawnił publicznie dopiero pan Milewski - 11 kwietnia w prasie.

    Miałem prawo reagować na rozważania prasy o możliwym zamachu stanu - publikacja w tygodniku ˝Wprost˝ z 5 kwietnia - i na wystąpienie telewizyjne przewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, też z 5 kwietnia, który mówił o możliwości rozwiązań półdemokratycznych. Miałem prawo, a nawet obowiązek, przeciwstawić się tym sugestiom. Fakt wspomnianej publikacji w tygodniku ˝Wprost˝ komisja pominęła.

    Wiele pisano o konflikcie ministerstwa z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego. Chcę podkreślić, że jeśli chodzi o stosunki z BBN, wykazywałem dużo dobrej woli, lecz przede wszystkim stałem na gruncie prawa. Zestawianie ministerstwa i BBN jest błędem. Wiadomo, że próby podporządkowania ministerstwa biuru automatycznie ograniczają władzę parlamentu nad ministrem obrony i wojskiem oraz przesuwają kontrolę nad wojskiem z parlamentu do organu pozakonstytucyjnego, czyli biura.

    MON jest naczelnym organem administracji państwowej, BBN, jak mówi art. 11 ustawy o powszechnym obowiązku obrony, to komórka pomocnicza, opiniodawcza, Komitetu Obrony Kraju. KOK natomiast ma działać zgodnie z postanowieniami Rady Ministrów - wynika to z art. 6 i 7 cytowanej ustawy. Ministerstwo i biuro mają zatem zupełnie inną rangę, co musi wpływać na ich relacje. Wszelka praktyka zmierzająca do podporządkowania ministerstwa biuru i dążenie do przekształcenia biura w organ kontrolno-stanowiący wobec ministerstwa nie znajdują uzasadnienia w obecnej Konstytucji ani w ustawach. Budowy równoległych do ministerstwa struktur tolerować nie mogłem.

    Co więcej, ekspansja decyzyjna Biura Bezpieczeństwa Narodowego rozbijała jednolitość kierowania armią, wprowadzała rzecz szkodliwą z punktu widzenia polskiej racji stanu - drugi, pozakonstytucyjny ośrodek decyzyjny wobec wojska. Ośrodek ten próbował narzucać decyzje dotyczące liczebności i struktury sił zbrojnych, tego, co mają robić attachés wojskowi, przygotowywał ustawy o kierowaniu państwem w stanie wojennym, a w końcu chciał decydować o obsadzie najważniejszego stanowiska w armii.

    Takie były fakty i taki jest efekt analizy prawnej sytuacji, w której pracowałem. Można oczywiście tego nie dostrzegać i wykorzystać tę sprawę do osłabienia rządu i jego polityki w sferze bezpieczeństwa.

    Komunikat końcowy komisji pana posła Bentkowskiego poszedł daleko; nie jest mi zręcznie prowadzić tu polemikę. Pragnę zwrócić uwagę na jedną rzecz - na dalekosiężne skutki komunikatu. Wynika z niego, że minister obrony, ktokolwiek by nim był, nie może liczyć na poparcie parlamentu, gdy zaczyna zgodnie z prawem bronić autonomii resortu wobec politycznych nacisków. Oznacza to, że minister obrony musi naciskom politycznym ulegać, czyli godzić się z utratą apolityczności przez wojsko. Komunikat zatem tworzy precedens o dużym znaczeniu na przyszłość.

    Trochę podobna jest dziś sytuacja parlamentu, który de facto będzie podejmował decyzję nie personalną, ale raczej polityczno-ustrojową. Bo idzie o to, czy minister, który stoi na gruncie przestrzegania prawa oraz broni apolityczności wojska, zostanie czy nie zostanie poparty przez parlament. Idzie o to, czy kontrolę nad armią sprawuje parlament czy urzędnicy Biura Bezpieczeństwa Narodowego. (Poruszenie na sali)


Powrót Przebieg posiedzenia